31 sierpnia 2014

Rozdział XXIX

Komentujesz = dzięki temu mam wenę i przepełnia mnie ogromne szczęście = nowe pomysły = lepszy rozdział.

******

Kilka miesięcy później
Szłam, trzymając w ręce torbę wypełnioną po brzegi produktami spożywczymi. Wreszcie mogłam trochę odetchnąć. Nie chciałam już myśleć, co zastanę, gdy przybędę do domu za późno. Dominic na pewno sobie poradzi, przecież powtarzał mi to tysiąc razy, jednak żałowałam, że nie zgodził się zostać w szpitalu. Pamiętałam, gdy powiedział, iż nie zgadza się na spędzenie tam reszty życia, a miał szansę wyzdrowieć, prawda?

Zszokowana patrzyłam na Dominica. Dlaczego mi nie powiedział o tej przeklętej chorobie wcześniej? Na pewno zaradziłabym jakoś. Dlaczego wszystko jest takie trudne? Czemu on? Jest tylu ludzi na świecie, dlaczego akurat to musi być mój chłopak? Niby przyzwyczaiłam się do moich życiowych niepowodzeń, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że mój ukochany zginie. Przecież moja miłość miała być taka sama jak w bajkach... Przemyślenia przerwał mi lekarz.
   - Jednak może spowolnić śmierć, stosując odpowiednie lekarstwa. Musi wierzyć, że się uda. Może być takim przypadkiem, że akurat się powiedzie. Nie możemy dać stuprocentowej pewności, że się uda – poinformował mnie. - Jeżeli zechce pan dalej stosować nowo podane leki, to zrobimy wszystko, co w naszej mocy, zaczynając od początku. Może coś pominęliśmy? Lecz musi pan pozostać w szpitalu. – Tym razem swoją wypowiedź skierował do Dominica. Uśmiechnęłam się do niego. To nic, że musiał zostać w szpitalu, dzięki temu miał szansę wyzdrowieć. Wreszcie może być jak dawniej, a nawet lepiej. Teraz musiał podjąć decyzję. Zostanę z nim, nawet jeśli podejmie według mnie najgłupszą z możliwych opcji. Będę przy nim, aż do śmierci.
   - Nie chcę umrzeć w szpitalu. Moja odpowiedź brzmi nie. Przecież dobrze doktor wie, że te lekarstwa mi nie pomogą, wcześniej nie pomagały, teraz także nie pomogą. Nie ma dla mnie ratunku. Niech pan nie kłamie przy mojej dziewczynie, nie zniosę już tego. – Medyk przytaknął głową i wyszedł z pokoju, wcześniej zdążył jeszcze szepnąć:
       Ma pan rację, jest to niewykonalne, wprost niemożliwe, jednak podjąłbym się tego , ale to pańska decyzja. Nie mogłam uwierzyć w to, że się poddał. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, ale cóż mogłam zrobić? Uczynię to, co powinnam zrobić, a mianowicie pozostać przy nim do końca. Nawet gdyby się paliło i waliło, będę trwać przy jego boku.

Wszystko bym dała, aby wtedy zgodził się na nowo leczyć. Niestety nic nie mogłam zrobić. Nie chcąc już więcej nad tym rozmyślać, ruszyłam szybszym krokiem w stronę domu. Usłyszałam głośny, histeryczny krzyk. Wydawało mi się, że to głos Ann, lecz szybko skarciłam się w myślach. Czemu miałaby krzyczeć w moim domu, chyba że…  Z zakupami w ręku pomknęłam w stronę swojego domostwa. Już z bliska dostrzegłam przyjaciółkę stojącą w otwartych drzwiach. Łzy spływały jej po policzkach, a ja już domyślałam się, co mogło się zdarzyć. Z sekundy na sekundę przychodziły mi na myśl coraz czarniejsze scenariusze, lecz odepchnęłam je na bok. Wreszcie dobiegłam do domu, pytając Ann, co się stało. Szatynka wskazała dłonią pokój Dominica. W mgnieniu oka znalazłam się w pomieszczeniu. Zauważyłam okropnie przemęczonego bruneta, a tuż koło niego Eddiego, który błagał o coś mojego chłopaka. Gdy Eddy mnie ujrzał, od razu popędził w stronę drzwi. Wyszedł, wcześniej ściskając mi dłoń. Nie wiedziałam, o co chodzi, nie chciałam wiedzieć… Zakupy wyleciały mi z rąk, gdy z bliska ujrzałam stan Dominica, w którym w obecnej chwili się znajdował. Krzyknęłam w stronę, Ann, aby wezwała karetkę.
   - Ko… kochanie, proszę… podejdź tu. – Od razu znalazłam się przy jego boku. Łzy zbierały mi się w kącikach oczu. Wzięłam go za rękę, patrząc prosto w oczy, a on ciągnął dalej swój monolog. – Obiecaj… mi, że je… jeśli dzisiejszego dnia um... umrę, a tego… jestem pewien, znajdziesz… sobie faceta, który… będzie na ciebie… zasługiwał i dawał… ci szczęście. Nie zaprzeczaj, tylko… obiecaj, że nie będziesz się za mną… użalać. Nie chcę, abyś… przeze mnie… była smutna, nic… nie mów tylko… obiecaj. – Nie mogłam już powstrzymać dłużej łez, które nazbierały się w kącikach oczu. Ścisnęłam mocniej jego dłoń, szepcząc:
   - Obiecuję. – Już wiedziałam, że dana przeze mnie przysięga nie zostanie spełniona. Nie mogłam sobie wyobrazić innego mężczyzny całującego mnie lub przytulającego. Chciałam tylko jego, czy to złe? Pocałował mnie czule w czoło, po czy powiedział:
   - Kochanie… jesteś… najwspanialszą kobietą… na ziemi, kocham cię. Pamiętaj, że w każdym… momencie będę… przy tobie, nigdy z ciebie… nie zrezygnuję. Będę czekał. – Nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Czy on naprawdę się ze mną żegna? Czy to tylko wytwór mojej chorej wyobraźni? Tak bardzo nie chciałam, aby to się stało. Miałam wielką chęć, aby krzyczeć, by nie zostawiał mnie samej, lecz powiedziałam coś zupełnie innego.
   - Też cię kocham, skarbie. – Tylko to zdążyłam powiedzieć, zanim całkowicie zamknął oczy, a jego serce przestało bić. Upadłam na kolana, a z mojego gardła wydobył się histeryczny szloch.

******

Mam wielką nadzieję, że mnie nie zabijecie za to, że uśmierciłam Dominica. Taki zamysł już miałam mniej więcej od połowy opowiadania i nie zamierzałam niczego zmieniać, a pewna sytuacja jeszcze mnie do tego przekonała i jakoś tak wyszło :D. A poza tym nie chce za bardzo słodzić :D. 
Wiem, że u niektórych z Was mam zaległości. Przepraszam i postaram się, jak najszybciej przeczytać Wasze rozdziały.
Moja przyjaciółka zaczyna z nowym blogiem i byłoby jej baaardzo miło, gdybyście zerknęli i skomentowali chociaż jeden rozdział ;)
Link jest tutaj <klik>

17 sierpnia 2014

Rozdział XXVIII

Komentujesz = dzięki temu mam wenę i przepełnia mnie ogromne szczęście = nowe pomysły = lepszy rozdział.

******

Chciałam, aby raz na zawsze zniknął z mojego życia. Dopiero sobie wszystko poukładałam, a teraz znów muszę wybrać… Eddy czy Bob? Ed nigdy nie okłamałby mnie w tak ważnej sprawie, natomiast Bob oszukiwał mnie przez cały czas. Odpowiedź chyba sama się nasuwa. Najważniejsze było dobro dziecka. To o nim muszę myśleć. Pokochałam Eddiego całym swoim sercem. Był przy mnie cały czas… Wybaczył mi nawet to, że nie wiedziałam, kto jest ojcem dziecka. Nie pomyślałam tylko o jednym… Co się stanie, jeżeli okaże się, że Eddy nie jest ojcem malucha? Co wtedy zrobię? Bob z pewnością będzie chciał mi odebrać prawa do dziecka… Na pewno chciałby, aby to maleństwo było częścią jego życia. Nie! Nie mogę w ten sposób o tym myśleć, na pewno Eddy będzie szczęśliwym tatą, a ja mamą. Wybiorę Eddiego, to jego kocham i nie mogę bez niego żyć. Już podjęłam decyzję… Nawet jeśli nie  jest ojcem szkraba, to i tak z nim będę. Chcę mieć tylko prawdziwą, kochającą rodzinę.
   Wyminęłam blondyna i skierowałam się do swojego pokoju. Słyszałam jego kroki. Nigdy nie ustępował… Nie miał już u mnie szans… Już nie. Szybko wzięłam walizkę do ręki, po czym odwróciłam się z zamiarem wyjścia z domu. Oczywiście Bob mi na to nie pozwolił.
   - Zostajesz tutaj ze mną  – warknął przez zaciśnięte z wściekłości zęby.
   - Nigdy w życiu – odrzekłam z satysfakcją.
Po chwili znalazł się przy mnie. Pocałował mnie brutalnie, a ja marzyłam tylko, aby wyrwać się z jego okropnie umięśnionych ramion.
   - Puść ją, sam słyszałeś, że nie chce mieć z tobą nic wspólnego.
W drzwiach pojawił się Eddy. Na jego twarzy można było zauważyć ogromny gniew. Uśmiechnęłam się do niego, gdy poczułam,  jak uścisk blondyna coraz bardziej się rozluźnia. Szybko oswobodziłam się z jego ramion, po czym podbiegłam do szatyna, wtulając się w niego. To był zły ruch z mojej strony. Bob się zbulwersował. Już wiedziałam, co się za chwilę wydarzy. Odepchnął mnie od Eddiego. Zaczęli się bić, a ja nie wiedziałam,  co robić.
   Z każdą chwilą było coraz gorzej. Postanowiłam przerwać tę krwawą bitwę. Podniosłam rękę, rozdzielając ich. Czułam, że chcą mnie odepchnąć i dokończyć „wojnę”, ale nie pozwoliłam im na to, tym bardziej weszłam do środka. Popatrzyłam na nich z naganą. Zachowywali się jak pięcioletnie dzieci, niemogące dostać ulubionej zabawki. Tak nie będzie. Nie pozwolę, aby na moich oczach się pozabijali nawzajem. Zakończę to raz na zawsze.
   - Co wy robicie? Nie przyszło wam być może do głowy, że mi się nie będzie podobać wasze postępowanie? Nie! Bo nigdy nie myślicie o mnie, tylko o sobie. Ja już wybrałam… - Zrobiłam krótką przerwę, po czym ciągnęłam dalej.– Bob, przykro mi, lecz nie byłeś mną zbytnio zainteresowany, chciałeś tylko seksu, a ja takiego związku nie chcę, poza tym okłamywałeś mnie przez cały czas i jeszcze jakby tego było mało, chciałeś skrzywdzić moją przyjaciółkę, a tego ci nigdy nie wybaczę. Wracaj tam, skąd przyszedłeś i nigdy, przenigdy nie wracaj. Mam swoje życie, ty się nie masz prawa w nie mieszać! Nie chcę cię widzieć na oczy, więc lepiej wyjdź. – Gdy Bob wyszedł, spojrzałam na skruszonego szatyna. Następnie jemu także zaczęłam wygłaszać wykład. – Nie patrz tak na mnie! Ty nie jesteś lepszy! Jak mogłeś się tak zachować? Nie spodziewałam się tego po tobie. Zawiodłeś mnie. Nigdy bym cię o to nie posądziła – powiedziałam z wyrzutem.
   - Kochanie, musiałem się bronić, przecież nie mogłem mu pozwolić na to, aby wygrał. Jakbym wtedy wyglądał w twoich oczach? Ja ci powiem, jak mięczak. – Wiedziałam, że tak będzie, zawsze musi postawić na swoim. To był jego charakter, nigdy nie pozwoliłby na to, aby jakiś facet sprzątnąłby mnie mu sprzed nosa, choć byłam pewna, że do tej sytuacji nigdy by nie doszło. Po paru minutach przyznałam mu rację. Wtuliłam się w jego silne ramiona. Nie trwało to długo, ponieważ zauważyłam krew spływającą  z jego nosa. Oderwałam się od niego i poszłam po apteczkę, by oczyścić mu ranę.
***
Po opowiedzeniu całej historii zaczęłam żałować, że w ogóle mu o tym powiedziałam. Wstał cały zdenerwowany, z zamiarem odnalezienia Boba. Nie mogłam pozwolić na to, aby się przemęczył, to by źle wpłynęło na jego zdrowie. Niestety wstał, nie reagując na moje błagania i krzyki. Łzy leciały mi ciurkiem po twarzy, a on dalej mnie nie słuchał. Usiadłam na łóżku, coraz bardziej żałując swojego czynu. Mogłam mu o tym w ogóle nie mówić, jak mu się coś stanie? Nie wybaczę sobie tego. Do końca życia będę żyć ze świadomością, że zrobiłam coś, co miało bardzo zły wpływ na jego zdrowie, które teraz było przecież najważniejsze. Musiałam go powstrzymać przed zrobieniem czegoś tak głupiego. Już wychodził z pokoju, a ja nie miałam sił, aby dalej krzyczeć. Zdarłam sobie chyba całe gardło. Dziwiłam się, że mój odgłos nie przyciągnął lekarzy. Oni by mi pomogli przyciągnąć go do łóżka, sama nie dałabym rady, więc szepnęłam:
   - Proszę, zrób to dla mnie i zostań w łóżku. – Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co robi. Szybko znalazł się obok mnie. Był przemęczony, o czym świadczył lekki problem z oddychaniem. Przytuliłam się do niego, a łzy nadal płynęły swobodnie po mojej twarzy.
   - Przepraszam. Kochanie, nie… chciałem cię… wystraszyć… ani doprowadzić… do łez. – Mówił z przerwami, a ja uciszyłam go gestem dłoni, wskazując na łóżko. Położył się, a ja spokojnie oparłam głowę o jego tors. Leżeliśmy tak przez kilka minut, lecz po pewnym czasie lekarz mojego chłopaka wszedł do sali z bardzo ponurą miną. Wystraszona podniosłam się z łóżka, podchodząc do doktora.
   - Czy coś się stało? – zapytałam przerażona.
   - Niech pan mi wybaczy, ale mogę powiadomić pańską dziewczynę o pana stanie zdrowia. Nikt z rodziny nie przyszedł pana odwiedzić, więc ktoś musi trzymać rękę na pulsie. – Przeniósł wzrok na Dominica, nie odpowiadając na moje wcześniejsze pytanie. Czułam, że coś jest nie tak. O czym on mówił? Czego mi nie powiedział?
   - U pana Dominica za późno wykryliśmy tę chorobę. Pacjent zabronił mi mówić o jego stanie pani, ale sprawa przyjęła o wiele szybszy obrót. Chemioterapia nie pomaga, próbowaliśmy znaleźć dawcę, a gdy już odnaleźliśmy go, było za późno. Spróbowaliśmy bezpiecznie przeprowadzić zabieg przeszczepu szpiku, ale nie udało się nam. Szpik niestety się nie przyjął. Bardzo mi przykro, ale jesteśmy bezradni. Nic nie możemy zrobić, mamy związane ręce. Pani chłopakowi pozostało niewiele dni życia, może miesięcy, nie jesteśmy wstanie powiedzieć ile.  – Mój świat się zawalił. Łzy naszły mi do oczu. Z szokiem wymalowanym na twarzy popatrzyłam na Dominica. Leżał w łóżku, omijając mnie wzrokiem. To musiał być sen. To nie mogło być prawdą. Niech się to okaże tylko głupim koszmarem. Modliłam się w duszy, aby to tylko nie było rzeczywistością…

******

Zastanawiam się czy jeszcze kiedykolwiek zrobię jakąś niespodziankę, jak nie komentujecie... Tylko nie liczne osoby ją skomentowały za co im dziękuję :).
Jak myślicie czy uda im się uzdrowić Dominica, czy nie? W każdym bądź razie odpowiedź na to pytanie znajdziecie już w następnym rozdziale! :)
Bardzo proszę o zagłosowanie w ankiecie po prawej stronie.
Pozdrawiam! ;)

3 sierpnia 2014

Rozdział XXVII

Siłę marzeń szukajcie na dole ;)

Komentujesz = dzięki temu mam wenę i przepełnia mnie ogromne szczęście = nowe pomysły = lepszy rozdział.

Zachęcam do zadawania pytań: http://ask.fm/Amy25082


******


Było za cicho… Nie wiedziałam, że będzie się nad tym tak długo zastanawiała. Miała wątpliwości, to było pewne, ale dlaczego tak zwodziła Ediego? Jeżeli go nie chciała lub co gorsza miała zastrzeżenia, po co pozwoliła mu robić sobie nadzieję? Nie rozumiałam tego i pewnie nigdy nie zrozumiem…
Po paru minutach nareszcie się odezwała:
   - Co zrobiłeś? – Ann zauważyła niezrozumiałą minę Boba, lecz ciągnęła dalej. – Jeżeli mam zastanowić się nad nami, muszę wiedzieć, co takiego zrobiłeś. Co zmusiło cię do tego, aby mnie zostawić? Jak mogłeś mi nic nie powiedzieć?! Przeszlibyśmy przez to razem! – krzyknęła.
   - Nie, nie przeszlibyśmy przez to razem. To nie jest nic dobrego, jeżeli brałabyś w tym udział, to wmieszałbym cię w pewną sprawę, w której z pewnością nie chciałabyś uczestniczyć. Robię wszystko, aby cię chronić, więc proszę, nie proś mnie, abym ci wszystko powiedział… Znienawidzisz mnie, jeśli ci powiem.
   - Możliwe… nie będę rozważać tak ważnej decyzji, jeżeli nic o tobie nie wiem. Eddy powiedziałby mi prawdę, bo mu na mnie zależy. Nieważne, jaka byłaby prawda! Nie wracaj już więcej! – krzyczała, a on stał przy niej, patrząc jej w oczy. Nie wiedziałam już, co myśleć. Zastanawiało mnie tylko, co takiego zrobił? Czemu nie chciał jej powiedzieć, czegoś tak ważnego?
   Znów nastała cisza. Stałam, patrząc na rozwijającą się sytuację. Widziałam, jak Bob przygarnia ją do siebie. Nie chciałam, aby potem płakała przez niego. Jeżeli teraz od niego nie ucieknie, to już nigdy Eddy jej nie wybaczy. Najpierw ciężko przyjął dziecko… Teraz mógł nie znieść odrzucenia, które mogło nastąpić. Na początku nie wierzyłam w to, ponieważ oni byli dla siebie stworzeni, lecz jeżeli Ann w tej chwili ulegnie, to już nigdy nie odzyska zaufania Ediego.
   - Dobra, powiem ci. Wiem, że wcześniej byłem okrutny i ironiczny, ale ta sprawa mnie zmieniła. Brałem udział w akcji porwania Alex. Byłem szefem. Miałem wspólników, tego staruszka, którego przekupiłem, Eryka i Angelinę, która mnie do tego namówiła. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia. Chciałem ją zranić, ponieważ zrobiła krzywdę Angelinie, ale potem przekonałem się, że niesłusznie postąpiłem. Doszedłem do prawdy. Nic jej nie zrobiła, przecież nie jechała z nią motorem. Przepraszam, że uwierzyłem Angelinie, ale ona jest moją dalszą kuzynką. Moją jedyną rodziną…
   - Chciałeś skrzywdzić moją przyjaciółkę! Tego ci nigdy nie wybaczę! – przerwała mu.
Już nic więcej nie słuchałam. Nie byłam w stanie. Szybko wyszłam z domu. W tym momencie nie chciałam nikogo widzieć. Miałam na dziś dość informacji… Wsiadłam do samochodu, z zamiarem udania się do Dominica. On mi pomoże.
    Wiem, że źle postąpiłam, zostawiając Ann z Bobem, ale nie mogłam wysłuchiwać tych bezsensownych tłumaczeń. Nie wiedział, jak się bałam, przebywając w tamtym okrutnym miejscu. Nie znałam go, on mnie nie znał! Nie rozumiem, dlaczego Angelina kazała mu mnie porwać. Co chciała tym osiągnąć?! Nigdy jej nie wybaczę. Nikomu, kto brał w tym udział. Nie mam już sił na wysłuchiwanie tłumaczeń, które nic nie wniosą, tylko pogorszą sytuację. Nie miałam czasu więcej rozmyślać, ponieważ właśnie dojechałam na miejsce.
   Weszłam do jego pokoju. Widziałam, jak rozmawia z Eddym, niestety musiałam to przerwać.
   - Eddy, jedź do mojego domu, musisz coś zobaczyć. Ann musi podjąć pewną decyzję, dlatego porozmawiaj z nią. – Gdy usłyszał imię mojej przyjaciółki, od razu wstał i pobiegł w stronę wyjścia ze szpitala.
   Stałam tak parę minut, w końcu Dominic nie wytrzymał i wstał. Chwiejnym krokiem podszedł do mnie, ujmując moją twarz w dłonie.
   - Co się stało? Kochanie, przede mną niczego nie ukryjesz – rzekł.
   - Nie mam już siły. - Przytuliłam się do niego. – Właśnie się dowiedziałam o czymś bardzo złym i podstępnym, ale to nieważne. Jak się czujesz? Nie powinieneś wstawać z łóżka, lekarz mówił…
   - Wiem, co mówił lekarz, ale to nie oznacza, że muszę żyć jak kaleka. Wyleczę się i będzie wszystko w porządku, wtedy będę mógł cię zabrać na normalną i romantyczną kolację, ale teraz musisz mi powiedzieć prawdę.
Westchnęłam, ale wiedziałam, że w końcu będę musiała mu o tym powiedzieć. Nie miałam pojęcia, jak zacząć, lecz po kilku minutach zaczęłam mu opowiadać całą historię od początku do końca…



+ Niespodzianka! :D
Siła marzeń

Paryż to stolica Francji, którą co roku odwiedzają miliony turystów. To państwo jedyne w swoim rodzaju. W tej stolicy znajduje się wieża Eiffla, która jest najwyższa pod względem wielkości w tym kraju. Panuje w nim łagodny klimat, który sprzyja roślinom. To właśnie to państwo zamieszkuje dwudziestoczteroletnia Madeleine, która spełnia się jako modelka. 
Nie sądziła, że trzy lata temu wyślę w końcu zgłoszenie do agencji, jednak po dość długim czasie zastanawiania wysłała go.  Dwa tygodnie później dziewczyna otrzymała list z potwierdzeniem oraz chęcią spotkania. Spotkała się z  Catherine – skauta (poszukiwacz nowych twarzy do agencji modelek).  Przyjęli ją, ponieważ okazała się bardzo uparta, a do tego miała ogromny talent i Cath – tak w myślach nazwała ją Madeleine – musiała ją zatrudnić. Do tej pory dziewczyna miło wspominała ten dzień, w którym otrzymała list. Najwięcej czasu spędza na pracy przed obiektywem, ale czasem także chodzi po wybiegu. Kocha swoją pracę i nie zamierzała z niej zrezygnować. Pracuje dla najlepszych projektantów, fotografów na świecie, dlatego musiała wiele razy wyjeżdżać ze swojego kraju.  Z jednej strony cieszyła się, że może poznawać inne tradycje, miasta, które w dzieciństwie pragnęła zwiedzić  - choć w wielu przypadkach nie miała czasu na zwiedzanie - lecz z drugiej strony denerwowało ją ciągłe przemieszczanie się z miejsca na miejsce. Czasem chciała rzucić wszystko w cholerę i znaleźć sobie inną pracę, ale wtedy byłaby tylko swoim cieniem… Nie spełniałaby się zawodowo, tak, jak zawsze chciała. Męczyło ją to, ale nie aż tak, by skończyć z modelingiem, zbyt dużo pracy włożyła w to, żeby wspiąć się tak wysoko.
Madeleine była wysoką szatynką o czekoladowych oczach. Mężczyźni lgnęli do niej, jak rzep do psiego ogona, ale ona nie szukała przygód. Gdy stała się bogata chłopaki zaczęli się za nią oglądać, a to tylko dlatego, że nie była już biedną dziewczyną… Po pewnym czasie pojęła, że wszystkim chodzi tylko o pieniądze, jednak miała w swoim krótkim życiu jeden poważny związek, o który naprawdę warto było walczyć. Chodzili ze sobą trzy lata. Ich kłótnie dotyczyły zazwyczaj pracy dziewczyny. Szatynka miała serdecznie dość ciągłego narzekania na to, że nie ma jej w domu. Pewnego wieczoru chłopak nie wytrzymał napięcia, spakował się i wyszedł. Od tego czasu już go nie widziała. Pisała do niego, dzwoniła, ale nic z tego. Nie chciał jej widzieć, a ona bardzo za nim tęskniła. Teraz dałaby wszystko, by powrócił. Minął rok odkąd zerwali, ale jej uczucia nadal się nie zmieniły. Nie potrafiła już spojrzeć na innego mężczyznę, tak, jak na Jérémiego. Czasem zdarzało jej się wyszukiwać go wzrokiem wśród tłumu, jednak gdy tylko zobaczyła podobnego mężczyznę jej złudzenia natychmiast się rozwiewały. Przyzwyczaiła się do ciągłych rozczarowań, ale nie potrafiła zaprzestać „poszukiwań”. Cały pokój Madeleine tonął w zdjęciach, na których widniał Jérémy. Co wieczór płakała, żałując  swoich słów. Z dnia na dzień tęskniła za nim coraz bardziej i nie wiedziała, jak ma go odzyskać…
                    Madeleine, jak co dzień  poświęcała kilka godzin na przygotowanie się do zdjęć na okładkę do popularnych, ważnych magazynów w Paryżu. Od paru dni mogła choć trochę odetchnąć. Nie wyjeżdżała, jak na razie ze swojego miasta i chciała, aby tak zostało przynajmniej przez kilka dni. W tym tygodniu pracowała na okładkę Glamour. Szatynka kochała obiektyw i nie mogła się z nim rozstać. Była wprost stworzona do tej pracy. Uśmiechała się, bawiła przed kamerą. Pewność siebie biła od niej na kilometr. Fotograf właśnie doradzał dziewczynie, w jakiej pozie ma się ustawić, gdy, jak burza wszedł do agencji dyrektor, prosząc fotomodelkę, aby udała się wraz z nim do gabinetu. Lekko wystraszona dziewczyna ruszyła do pokoju, szykując się na najgorsze.
Szef uśmiechnął się do niej wieśniacko, prześlizgując wzrokiem po jej sylwetce, zatrzymując dłużej wzrok na dużych i jędrnych piersiach kobiety. Madeleine prychnęła, domyślając się o co mu chodzi. Szukała drogi ucieczki od mężczyzny, lecz jedyne drzwi prowadzące do wyjścia zastawił Gérald. Szatynce coraz bardziej nie podobała się sytuacja, w której niestety się znalazła. Nigdy nie podejrzewałaby o to swojego szefa… Nawet nie zdawała sobie sprawy co mężczyzna zaraz chciał jej powiedzieć… Madeleine wierzyła, że to tylko jakiś głupi i kiepski żart. Coraz bardziej się go bała. Właśnie myślała nad wyskoczeniem z okna, gdy Gérald się odezwał.
   - Mam na ciebie ochotę, więc jeśli chcesz zachować posadę  będziesz musiała się ze mną przespać – rzekł spokojnym, a zarazem chytrym głosem. Oszołomiona dziewczyna patrzyła się na niego przerażonymi oczyma, nie dowierzając w ani jedno słowo. Tyle lat zajęło jej wzniesienie się na szczyt w tej karierze. Fotografowie, projektanci z całego świata rozchwytywali ją, a teraz to wszystko miało zostać jej odebrane, chyba że... Zniesmaczona odrzuciła tę myśl. Nie było innej opcji niż zrezygnować z jej ukochanej pracy. Zdawała sobie sprawę, że była bardzo sławna i miała cichą nadzieję, że przyjmą ją w innej agencji, jednak ta w Paryżu okazała się najlepsza... Szef patrzył na nią chciwie, domagając się odpowiedzi. Nie spodziewała się tego po nim i chyba nie ona jedna. Teraz rozumiała, dlaczego  inne dziewczyny po wyjściu z jego gabinetu płakały, opowiadając wszystkim niestworzone historie o Géraldzie, lecz nikt im nie uwierzył... Udawał miłego w towarzystwie, jednak skrycie zaspokajał swoje potrzeby strasząc dziewczyny, które bywały młodsze od niej. Niektóre z pewnością poddały się mu, ale ona tego nie zrobi. Będzie walczyć do końca.
   - Nie zgadzam się na to. Właśnie złożył mi pan niemoralną propozycję i zgłoszę tą sprawę do sądu. Zniszczę pana - rzekła spokojnie, choć w środku trzęsła się ze strachu. Nie mogła tego tak zostawić. W głębi duszy czuła, że postąpiła dobrze. Za dużo już dziewczyn wycierpiało przez tego mężczyznę. W końcu ktoś musiał położyć temu kres.
   - Jesteś tylko nieporadną, wystraszoną lalunią. Znalazły się takie same panienki, jak ty, ale źle się to skończyło, więc nie strasz mnie, bo ja znam te wasze gierki. Nawet nie ruszycie palcem, aby coś z tym zrobić - powiedział z ohydnym uśmiechem na twarzy. Zbliżył się do dziewczyny, oblizując obleśnie wargi. Ktoś zapukał do drzwi. Gerald nic sobie z tego nie robił, wręcz przeciwnie coraz bardziej się do niej zbliżał. Odetchnęła z ulgą, gdy pukanie rozległo się ponownie, a wściekły mężczyzna wpuścił nieproszonego gościa. Uspokojona szepnęła do Geralda:
   - Nie wie pan do czego jestem zdolna. - Uśmiechnęła się triumfalnie, widząc jego rozjuszoną minę. Wyszła trzaskając drzwiami, nie patrząc na zdezorientowaną minę gościa. Wzięła w ręce swoje rzeczy, po czym udała się do wyjścia. Po drodze zatrzymał ją fotograf każąc natychmiast wrócić do pracy. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego ze smutkiem w oczach, mówiąc:
   - Przepraszam, ale już tu nie pracuję - powiedziała, a pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. Wszystko zaczynało się walić. Na początku zerwała ze swoim ukochanym, który naprawdę był dla niej ogromnie ważny, a teraz musiała rozstać się ze swoją wymarzoną pracą i nie wiedziała na jak długo...
Wyszła z agencji, udając się do tajnego klubu. Chciała choć na chwilę zapomnieć o tym przykrym incydencie. Od dawna nie imprezowała, jak normalne dziewczyny w jej wieku, choć często bywała w tym lokalu siedząc i patrząc się pustym wzrokiem w roześmiane pary. Tym razem miało być inaczej. Chciała się zabawić, odprężyć, nie myśleć o konsekwencjach, chociaż ten jeden raz. Raz za razem oglądała się dyskretnie na boki, aby sprawdzić czy żaden z dziennikarzy ją nie śledzi.
Weszła do środka. Nikt nawet na nią nie spojrzał. Ludzie już przyzwyczaili się do widoku modelki w tym klubie, a tylko nie liczni o nim wiedzieli, dlatego nikt nie zaczynał wrzeszczeć prosząc o autograf, jak to często bywało, np. w restauracjach.  Usiadła spokojnie obok baru, zamawiając mocnego drinka.
Po sześciu kolejkach miała już dosyć alkoholu. Wyszła z wprawy. Kiedyś piła o wiele więcej i wytrzymywała przynajmniej do północy, a teraz się chwiała. Stawiała małe kroki w stronę parkietu. Zaraz przy niej pojawił się przystojny blondyn, który zaprosił ją do tańca. Przynajmniej wydawało jej się, że był przystojny i bardzo podobny do Jérémiego, ale nie potrafiła tego lepiej ocenić, ponieważ miała lekkie mroczki przed oczami. Starała się utrzymać  pionową postawę ciała i nawet dobrze wychodziło to dziewczynie. Kręciła kusząco biodrami zachęcając mężczyznę do śmielszych kroków. Nie zdawała sobie sprawy co robi, chciała tylko o wszystkim zapomnieć, zabawić się. Nic ją nie obchodziło. Pragnęła tylko pozbyć się uczucia samotności...
Chłopak zachęcony ponętnymi ruchami Madeleine podszedł nieco bliżej. Szatynka owinęła mu nogę na biodrze, a następnie on zaczął ją gładzić. Dziewczyna przygryzła wargę z rozkoszy. W końcu nie wytrzymał i pocałował ją, sadząc na najbliższym stoliku. Madeleine zdając sobie sprawę z tego co zrobiła odepchnęła go, jednak bezskutecznie. Ilość wypitego trunku w niczym jej nie pomagała, a tylko pogarszała sytuacje. Nie miała siły już nawet na lekkie szarpnięcia. Usta mężczyzny łapczywie wpijały się w szyję Madeleine. Nie mogła sobie wybaczyć swojej niesubordynacji. Szeptała, aby tego nie robił, ale on jej nie słuchał zajęty ściąganiem z niej sukienki, lecz do tego momentu nie nastąpiło, ponieważ dostał pięścią w twarz. Zaskoczony mężczyzna rzucił blondynowi nieprzyjemne spojrzenie, po czym ruszył ku innej dziewczynie, która zerkała na niego zalotnie.
Wybawiciel Madeleine westchnął cicho, podnosząc słaniającą się dziewczynę na ręce. Uniosła ciężkie powieki, nie dowierzając w to co zobaczyła.
   - Jérémy? - szepnęła, myśląc, że to tylko złudzenie. Po chwili odpłynęła...
   - Czemu ty zawsze musisz pakować się w kłopoty? - zapytał cicho z lekkim uśmiechem. Jego kochana Madeleine wróciła...
           Szatynka obudziła się z ogromnym bólem głowy. Wstała nie mogąc przypomnieć sobie wydarzeń z poprzedniego dnia. Poczuła zapach kawy roznoszący się po całym domu. Z zaciekawieniem ruszyła do kuchni, skąd dochodził delikatny aromat. Stanęła, jak wryta ujrzawszy Jérémiego, który nalewał do kubków zbawiennego napoju. Madelaine podskoczyła z radości. Podbiegła do niego wtulając się w jego ramiona. Zaskoczony blondyn przygarnął ją do siebie jeszcze bardziej, wcześniej odstawiwszy czajnik. Szatynka ściskała go mocno za szyję, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Od roku marzyła, aby Jérémy wrócił, a teraz to nastąpiło. Nie przejmowała się już bólem w skroniach. Miała jego i teraz nie zamierzała niczego zniszczyć.
   - Musimy porozmawiać - powiedział z powagą, muskając wierzchem dłoni policzek dziewczyny. Madeleine oderwała się od niego ze zdziwieniem. - O nas, a także o wczorajszych wydarzeniach - dodał na co szatynka przytaknęła. Usiedli na kanapie, a mężczyzna od razu przeszedł do rzeczy wyjaśniając pokrótce kolejność zdarzeń z imprezy.
          Dziewczyna była w szoku. Nie spodziewała się po sobie takiego zachowania... Zachowała się, jak... Nie mogła nawet o tym myśleć . Po raz drugi ktoś ją uratował przed gwałtem. Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, gdy pomyślała co mogło się stać. Zszokowany Jérémy przytulił ją, cicho uspokajając. Po kilkunastu minutach Madeleine doszła do siebie.
   - Chcę ci coś powiedzieć. Wczoraj zrezygnowałam z pracy - szepnęła łamiącym się głosem, po czym ciągnęła dalej. - Mój szef chciał się do mnie dobrać (...).
          Wściekły mężczyzna wyszedł trzaskając drzwiami z domu Madeleine. Nie słuchał wrzasków dziewczyny, która mówiła mu, aby się tym nie przejmował... Ruszył pewnym krokiem ku agencji, w której pracowała szatynka, a nie musiał długo iść, ponieważ budynek ten znajdował się niedaleko od domu Madeleine.
          Wszedł do gabinetu Géralda. Zdezorientowany mężczyzna kazał natychmiast wyjść niechcianemu gościowi, jednak ten podszedł do niego, okładając pięściami. Wystraszony Gérald krzyczał, aby sobie poszedł, ale Jérémy nie słuchał. W końcu po kilku minutach odsunął się od poszkodowanego.
   - Zostaw Madeleine w spokoju, bo jeśli coś jej zrobisz to czeka cię gorszy los - rzekł na odchodnym. Zdenerwowany mężczyzna podniósł się z ziemi trzęsąc się, jak galareta. Bał się tego faceta i nie zamierzał wchodzić mu w drogę.
          Szatynka czekała z wielka niecierpliwością na Jérémiego. Bała się, że uderzy Géralda, a chciała zemścić się po swojemu... Cholernie tęskniła za Jérémy, ale nie znosiła, gdy zachowywał się tak bezmyślnie, jak teraz. Przez cały czas kiedy chodzili ze sobą Jérémy wpadał we wściekłość, gdy zobaczył, że inny mężczyzna patrzy na nią lub ona na niego, choćby przez chwilę. Był okropnie zazdrosny i na początku pochlebiało jej to, ale z czasem przestało to robić na niej wrażenie. Nie potrafiła zrozumieć  dlaczego jest wobec niej taki zaborczy... Kochała go, ale teraz to wszystko wymykało jej się z rąk.
Wreszcie wszedł do domu. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, jednak jej wzrok skierował się na ręce, które były całe we krwi. Madeleine zasłoniła dłonią usta, nie wierząc własnym oczom.
   - Wygrałem z nim. Już nie będzie cię niepokoił - powiedział z satysfakcją. - Nie chce, abyś szukała nowych agencji. Znajdę ci lekką pracę, która nie będzie wymagała wyjazdów.
   - Znów chcesz mnie sobie podporządkować? Nie zmienię pracy już powtarzałam ci to milion razy - krzyknęła. Jérémy walnął pięścią w stół, strasząc przy tej czynności dziewczynę.
   - Ty się mnie boisz? - zapytał z bólem w oczach. Widząc zmieszanie na twarzy szatynki ciągnął dalej. - Boisz się  mnie- powtarzał zdesperowany. Chciał do niej podejść, ale dziewczyna odruchowo się odsunęła. - Nie będę ci juz nigdy więcej "zagrażał". Wyszedł, wcześniej spoglądając po raz ostatni na Madeleine.
   - Nie, nie, nie... Proszę Jérémy. Wracaj! - wyszeptała, a łzy spływały jej po policzku. Niestety tego już mężczyzna nie zdołał usłyszeć.
Dziewczyna myślała, że będzie walczył o ich związek, ale się myliła. Najwidoczniej jej nie kochał... Westchnęła cicho marząc, aby to tylko okazało się głupim koszmarem.

Kilkanaście lat później...

Madeleine miała czwórkę już dorosłych dzieci oraz męża, który troszczył się o swoje pociechy, jak tylko potrafił.
Po wydarzeniach z Jérémy nie zrezygnowała ze swojej kariery, jednak nie była pewna swojej decyzji sprzed lat. Była szczęśliwa, jednak nie tak, jak wtedy, kiedy była z nim. Można powiedzieć, że nigdy nie zaznała pełni szczęścia przy boku innego mężczyzny... Pozwała Géralda o niemoralne propozycje oraz o gwałt na nieletnich dziewczynach. Wygrała sprawę z czego była niezmiernie zadowolona.
Jérémy zadręczał się myślą, iż Madeleine nie dowiedziała się o jego uczuciach... Nie dawno został zapytany przez małego chłopca, czy był kiedyś zakochany w jednej kobiecie, na co odpowiedział:
   - Byłem zakochany w tej samej kobiecie przez prawie sześćdziesiąt lat. Szkoda tylko, że się o tym nie dowiedziała...
Został sam, nie ożenił się. Wiedział wszystko o ukochanej dzięki gazetom. Mimo że czasami zamartwiał się o nią, wiedział, że z nim nie byłaby tak szczęśliwa, jak z jej obecnym partnerem.


******

Jak widać wróciłam i z okazji pierwszej rocznicy bloga napisałam dla Was niespodziankę! Oczywiście urodziny bloga będą dopiero dwunastego, ale postanowiłam, że niespodziankę opublikuję wraz z rozdziałem, a nie chciałam przedłużać, bo i tak już czekacie miesiąc na nowy rozdział... Chciałam to Wam też  wynagrodzić, tyle czekaliście na następny rozdział :D. I od razu powiem, że opowiadanie "Uwierz w miłość" powinno się zakończyć czternastego września, ale co z następnym opowiadaniem? Nie wiem... Myślałam też nad tym, aby sobie zrobić krótką przerwę od bloga po tym opowiadaniu... Jeszcze nie wiem co zrobię, bo w sumie mam już kilka rozdziałów nowego opowiadania, ale już teraz się trochę zmuszam do pisania... Decyzję powinnam podjąć już we wrześniu, to jeszcze dam znać :D.
Niespodziankę dedykuję wszystkim, którzy czytają! Dziękuję!
Dziękuję również za tak dużą liczbę wyświetleń oraz dużą liczbę obserwatorów! Nie spodziewałam się, że komuś może spodobać się mój pomysł. Jesteście wspaniali!
Dodam jeszcze, że niespodzianka jest o wiele lepsza od rozdziału, a wy, jak sądzicie? Pisałam ją pięć dni, więc mam nadzieję, że Wam się spodoba, tak samo, jak mi :). I pisałam ją w lipcu, więc tak gdzieś teraz pisze. Wydaje mi się, że postępy są :D. Dobra już nie przedłużam ;p.
Życzę wszystkim miłego dnia!
+ Odświeżyłam zakładkę polecam.
+ Wszystkie blogi nadrobię!
+ Niestety niespodzianka, jak widzicie niesprawdzona.