18 stycznia 2015

Rozdział III

"Mężczyźni wolą ko­biety ład­ne niż mądre, po­nieważ łat­wiej im przychodzi pat­rze­nie niż myślenie."
Stanisław Jerzy Lec

Dwudziestoczterolatka z fascynacją podziwiała widoki rozciągające się za oknem. Ujrzała chmury, a poniżej toń błyszczącego oceanu. Nie mogła się powstrzymać od westchnięcia, bowiem zawsze chciała wyjechać z Londynu, w którym praktycznie przez cały czas padał deszcz, choć zdarzały się wyjątki. Z lekki trudem oderwała wzrok od okna, po czym zaczęła czytać książkę.
               
           Po kilkunastu minutach usłyszała sygnał, aby zapiąć pasy, gdyż zbliżają się do lądowania. Uczyniła to, po czym znów zaczęła wpatrywać się w okno, które teraz ukazywało przybliżające się miasto.
               
            Po opuszczeniu pokładu samolotu, wraz z Daisy, ruszyła odebrać swoją walizkę do punktu odbioru bagażu.
            Gdy zabrała swoje rzeczy,  skierowała się do wyjścia z budynku. Zatrzymała się, wzrokiem poszukując taksówki, lecz takowej nie było. Z irytacją wymalowaną na twarzy rozglądała się za innym środkiem transportu, ale za słabo szukała. Nie mając innego wyboru, poszła pieszo, z nadzieją na wyłowienie taksówki. Tego dnia szczęście jej sprzyjało, ponieważ kilka metrów dalej wyłonił się owy samochód. Pomachała kierowcy, który widząc ją, od razu zjechał na bok.
Wsiadła do pojazdu, każąc taksówkarzowi jechać prosto do Łeby. Mężczyzna nic nie mówiąc, ruszył w drogę, nie zwracając większej uwagi na suczkę Laury, która wygodnie usadowiła się na siedzeniu. 
               
        Po dwóch godzinach była już na miejscu. Zmęczona wysiadła z samochodu. Zaraz potem wręczyła prowadzącemu pieniądze przez okno. 
Gdy kierowca otrzymał swoją zapłatę, natychmiast odjechał.
Laura wiedziała, gdzie mieszka babcia, ale bała się, że jej tam nie zastanie. Strach nie pozwalał niebieskookiej racjonalnie myśleć. Z lękiem podeszła do drzwi. Zapukała. Usłyszała kroki, które z każdą sekundą zbliżały się coraz bardziej. W końcu ktoś uchylił drzwi, a to nie był nikt inny, jak babcia dziewczyny. Kobiety patrzyły na siebie w milczeniu, w końcu Delia postanowiła przerwać tą niepokojącą cisze.
  
    — Laura? To naprawdę ty? — zapytała z cichą nadzieją w głosie.

  — Bardzo za tobą tęskniłam — powiedziała, przytulając ją. Staruszka wpuściła wnuczkę do środka, wraz z jej pupilem. Usiadły przy dużym stole.  Babcia Laury nie mogła się powstrzymać, aby nie zapytać się dziewczyny, co sprawiło, że do niej przyjechała; bowiem Delia, nawet w swoich najskrytszych marzeniach, nie wyobrażała sobie odwiedzin swojej jedynej wnuczki.
Blondynka westchnęła cicho, po chwili zaczynając opowiadać Deli wszystko, co się w ostatnim czasie wydarzyło.
              
           Gdy skończyła opowiadać swoją długą historię, staruszka, kazała jej odpocząć po tak wyczerpującej podróży i wskazała pokój, w którym dziewczyna będzie spać.

Gdy zmęczona Laura znalazła się w swoim pokoju, od razu zaczęła rozpakowywać wnętrze walizki. Wyrzucała z niej wszystkie swoje ubrania, aby potem je schludnie ułożyć w szafie. Po wykonaniu tej, jakże męczącej, czynności wyjęła świeże ubrania. Założyła bladoróżową, koronkową bluzkę, czarne dżinsy oraz szpilki tego samego koloru co bluzka. Włosy upięła w ciasnego koka, który dodawał jej uroku. Delikatnie się podmalowała, po czym zeszła na dół. Ujrzała Daisy, która w zębach trzymała smycz. Laura z cichy westchnięciem wzięła ją od niej. Już miała wyjść z domu i zabrać suczkę na spacer, gdy zatrzymała ją babcia.
   — Kochanie, jesteś zmęczona podróżą. Wracaj do łóżka! — Widząc jej nieustępliwą minę, dodała. — Och no dobrze... Tylko zmień buty — powiedziała zrezygnowana, patrząc na wnuczkę z dezaprobatą.
   — Babciu, nauczyłam się już w nich chodzić na spacery z Daisy, więc nie masz się o co martwić — odpowiedziała z uśmiechem. Delia pokręciła głową i udała się w stronę kuchni. Blondynka odetchnęła cicho, wychodząc na świeże powietrze.

***

Brązowowłosy chłopak leżący na kanapie, wyciągnął nogi na stolik. Przy okazji strącił wazon, który potoczył się do drzwi. Zatrzymał go Andrew, wchodzący do pokoju. Postawił dzban na miejsce, po czym usiadł obok kuzyna, zdejmując jego nogi ze stolika.
    — Co cię trapi? — zapytał z nieskrywaną ciekawością.
   — Nic... — rzekł, jednak widząc nieustępliwą minę krewnego, powiedział — Sam nie wiem... Czuję, że czekam na coś ważnego, co odmieni całe moje życie, ale jeszcze nie wiem na co... — po krótkim czasie oznajmił. — Wiem to głupie.
   — Wręcz przeciwnie! Bardzo ciekawe. Na pewno wkrótce się dowiesz — szepnął Andrew.
Arthur był pewien, że kuzynowi może się wyżalić ze wszystkiego... Był jego jedynym, prawdziwym przyjacielem.  Odkąd skończyli dziewięć lat byli ze sobą całkowicie szczerzy.  Czasem zdarzały im się małe sprzeczki, które w większości były związane z tematem " Jak należycie traktować kobiety". Brunet nigdy nie rozumiał Andrew'a Uwielbiał łamać kobiece serca i nie przyjmował do wiadomości jego zdania. Przyszła narzeczona Arthura była ślepo zapatrzona w pieniądze, więc nie zauważała niczego podejrzanego... Małżeństwo to biznes... Ona była bogata, nienawidziła być w centrum uwagi, a także była dobrze wychowaną arystokratką, a przede wszystkim miała za bardzo nie wyróżniać się z tłumu, co było mu na rękę. On miał mieć żonę z potężnej arystokratycznej rodziny, ale największym szczęściem było to, że Beatrice nie przejmowała się nim, dlatego mógł ją zdradzać na prawo i lewo, a ona nie zauważyłaby tego.
Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił...
                Po pewnym czasie do pokoju wbiegł Bruno, trzymając smycz w zębach. Jak na dobrego pana przystało, wziął ją od niego i wyszedł na świeże powietrze, mijając zdziwionego szatyna.

***

W pokoju gościnnym, kilkanaście kilometrów od Łeby, stało ponure małżeństwo. W pomieszczeniu można było wyczuć napięcie. Panowała idealna cisza, lecz para nie potrafiła udawać, że nic się nie stało.
   — Kochanie, na pewno wróci, zobaczysz. Pewnie umówiła się gdzieś z przyjaciółmi, a my jej wtedy nie słuchaliśmy. Nie denerwuj się, ślub się odbędzie — powiedziała zaniepokojona Miley, trzymając w ręku list, który zdążyła już wcześniej przeczytać.
                Mężczyzna chodził dookoła pokoju, silnie myśląc nad całą sprawą. Nie wydawało mu się, aby poszła na spotkanie z przyjaciółmi, to zupełnie nie w jej stylu... Podejrzewał, że jego córka mogła usłyszeć ich wieczorną rozmowę, co mogło doprowadzić do jej odejścia. Przecież nie był głupi i pamiętał, jak Laura usiłowała przełożyć ślub... Przemyślał sobie wszystko dokładnie i stwierdził, że ślub mógł być przyczyną jej ucieczki. Wyciągnął telefon z kieszeni, po czym wybrał numer Lucasa. Gdy osoba znajdująca się po drugiej stronie odebrała komórkę, od razu ją poinformował o zniknięciu jego przyszłej żony. Chłopak, słysząc okropną wiadomość, obiecał, że ją znajdzie i prędzej, czy później ślub się odbędzie. Szatyn wcisnął komórkę do marynarki, tym samym kończąc rozmowę z Lucasem. 

   — Już niedługo ujrzysz swoją córkę na ślubnym kobiercu.  —  zwrócił się do Miley.    —  Spokojnie, ja się wszystkim zajmę — szepnął z błyskiem w oku.

******

Ten rozdział jest tragiczny! Wcale się nie zdziwię, jeśli Wam także nie będzie się on podobał. Czuję, że go zmaściłam... Przepraszam! :c
Następny rozdział będzie w o wiele lepszym stanie :).

Rozdział sprawdziła Pama, za co jej serdecznie dziękuję! 

4 stycznia 2015

Rozdział II

"Nie ma chyba człowieka, który by nie chciał być czasem kimś innym, zmienić swojej roli w życiu, uciec od tego, co jest."
 Antoni Kępiński

Gdy zapadł zmierzch Laura, wyszła z pokoju, a wierna Daisy szła tuż przy jej boku. Nie widząc niczego podejrzanego, wypuściła suczkę na dwór, każąc pozostać na miejscu. Sama udała się na górę nasłuchując. Usłyszała krzyki dochodzące z sypialni matki. Stanęła w drzwiach, a głowę przekrzywiła w bok, aby lepiej słyszeć.
    - Może to za wcześnie? - zapytała matka blondynki.
   - Nie... Widzisz co się z nią dzieje? Nie możemy dłużej czekać. Jutro zadzwonię do Lucasa, by przygotował się do ślubu. Za niecały miesiąc Laura wyjdzie za mąż. - Cały świat niebieskookiej przewrócił się do góry nogami. Nie spodziewała się tego w najbliższym czasie... Ślub miał się odbyć dopiero za rok... 
W głębi duszy wiedziała, że jeszcze bardziej musi się postarać, aby ucieczka się powiodła. Nie może pozwolić na to, by ojczym bez jej zgody planował ślub z człowiekiem, którego nie kocha. Szybko popędziła na górę, wyjmując kartkę i pióro.

Droga matko!
Wybacz mi, że odchodzę bez pożegnania, lecz wszystko po śmierci ojca diametralnie się zmieniło. Nie jesteś już taka jak kiedyś... Nie mogę żyć z kimś, kto nie szanuje moich decyzji. Jedyną osobą, którą wielbisz, jesteś ty sama... Dlatego odchodzę i nigdy już nie wrócę. Nie chcę, by wszystkie ważne decyzję podejmowano za mnie... Tak nie może być. Będę w bezpiecznym miejscu, nie szukajcie mnie.
Laura

Złożyła kartkę na pół, kładąc na poduszce. W tej chwili cieszyła się, że wybrała pokój na parterze, ponieważ dzięki temu było większe prawdopodobieństwo na to, że ucieczka się powiedzie. Chwyciła walizkę w rękę, a torbę, którą już wcześniej przygotowała, zarzuciła na ramię. Po kilku minutach rzuciła bagaż na trawę, po czym  zwinnym ruchem przeskoczyła przez okno. Z powrotem wzięła swój ekwipunek do ręki, nawołując po cichu Daisy.
Suczka usłyszawszy swoją panią, natychmiast przybiegła. 
   Letni wiatr targał blondynkę za włosy i sukienkę. Dwudziestoczterolatka jeszcze bardziej naciągnęła na siebie sweter, który nałożyła w biegu. Szybko przebiegła na drugą stronę ulicy, zatrzymując taksówkę.
   - Dobry wieczór. Proszę mnie zawieźć  do portu lotniczego Heathrow - rzekła, wsiadając wraz z suczką. Kierowca ujrzawszy psa w swoim samochodzie, wniósł oczy ku niebu.
    - Musi pani zabierać tego psa? - zapytał sfrustrowany.
   - Bardzo pana proszę, aby pozwolił Daisy jechać z nami... Obiecuję, że nie zrobi niczego złego - poprosiła. Po kilku sekundach mężczyzna się zgodził, o czym świadczyło ciche westchnięcie. Po chwili ruszyli.
      Trasa minęła dość szybko, a szczęśliwa suczka nie uszkodziła niczego w taksówce. Wysiadając z samochodu, niebieskooka zobaczyła, jak kierowca odetchnął z ulgą. Uśmiechnęła się na ten widok, a Daisy, która została zapięta na smycz, merdała wesoło ogonem. 
Blondynka szybko weszła do budynku, patrząc na tablicę odlotów. Lot do Gdańska wskazywał na godzinę czwartą trzydzieści. Zdenerwowana popatrzyła na zegarek, na którym widniała godzina pierwsza dwadzieścia. Szybko pobiegła w stronę kasy biletów.
   - Dzień dobry, poproszę jeden bilet do Gdańska na godzinę czwartą trzydzieści oraz chciałabym pokryć dodatkowe koszty związane z przewiezieniem psa do Polski. 
   - Przykro mi, ale już nie ma miejsc... Następny lot mogę pani zaoferować na jutrzejszy dzień o godzinie dziesiątej.
    - Bardzo panią proszę, te bilety są mi bardzo potrzebne... - Prosiła coraz bardziej zdenerwowana. Niestety nie udało jej się nic wskórać. Z niemocą wypisaną na twarzy usiadła na ławce.
Co ja teraz zrobię? - pomyślała
    - Dzień dobry, słyszałem, że potrzebuje pani pilnie biletów do Gdańska. Tak się złożyło, że mam jeden dodatkowy - dwudziestoczterolatka podniosła wzrok. Nie zastanawiając się dłużej, wzięła bilet, wcześniej za niego płacąc. Następnie wróciła do kasy, aby pokryć przelot Daisy. 
Szczęśliwa usiadła na ławce, rozkoszując się swoją wolnością.
                Po paru godzinach weszła do odpowiedniej bramki wraz z suczką. Pokazała wszystkie potrzebne dokumenty, po czym położyła już wcześniej sprawdzony bagaż na taśmę. Następnie otrzymała kartę pokładową, uprawniającą do wejścia na pokład samolotu. Później przeszła przez kontrolę bezpieczeństwa, a następnie weszła do samolotu, a suczka do luku bagażowego.
                Po kilku minutach samolot wystartował, a Laura po raz ostatni  spojrzała na miasto, w którym zniosła tyle bólu...

***

Dwudziestopięcioletni chłopak siedział na tarasie. Nie wiedział, dlaczego codziennie wychodzi na dwór, tęsknie spoglądając w niebo. Nie potrafił tego wytłumaczyć.  W głębi duszy czuł, że czeka na coś ważnego, lecz jeszcze nie dotarł do czego. Mimo że był wczesny ranek, on miał potrzebę pochodzić po swoim ogrodzie. Zastanawiał się, jaką rolę ma pełnić? Przecież jest tylko arystokratą, który zawsze słuchał swojego ojca. Dotarł już do tej informacji, lecz to mu jakoś nie przeszkadzało. Mimo iż nie lubił, gdy rodzice wtykają mu się w swoje własne, prywatne sprawy, jak na przykład wybór partnerki, z którą chciałby spędzić życie, nie miał potrzeby się oświadczać, chciał być w końcu wolnym człowiekiem, lecz jego ojciec byłby tą wiadomością niepocieszony. Brunet nienawidził robić mu przykrości, bo wtedy okropnie się na niego wściekał. W głowie miał słowa ojca, które powiedział mu kiedyś podczas kolacji: "Czasem trzeba się poświęcić dla dobra nazwiska i reputacji, to one nas zmuszają do rzeczy, których nie zrobilibyśmy wcześniej. Jesteśmy arystokratami co, oznacza, że musimy coś poświęcić, aby osiągnąć swój cel." Nigdy tych słów nie zapomni... Musi się poświęcić ze względu na nazwisko, chociaż ta dziewczyna doprowadzała go do szewskiej pasji. Jednak czasami chciałby mieć zupełnie inną rodzinę, tak niepodobną do tej, którą ma. Nie mógł sobie pozwolić na marzenia, ojciec zawsze mu powtarzał, że to oznaka słabości... Przez całe życie chłopak miał wszystko, czego chciał, oprócz miłości i matczynej opieki. Tak naprawdę matka Arthura nigdy się nim nie zajmowała. Podczas jego dzieciństwa obawiała się, że pobrudzi sobie nową sukienkę lub malec zacznie płakać, czego najbardziej nienawidziła, dlatego też nigdy nie brała go na ręce. Wynajęła nianię, która opiekowała się nim, jak własnym dzieckiem. Często czytała mu bajki, opowiadała o różnych mitycznych stworzeniach, a co najważniejsze uczyła go miłości i przyjaźni. Niestety, gdy rodzice bruneta dowiedzieli się o tym, natychmiast wywalili staruszkę na bruk. Zatrudnili nową opiekunkę, która była bardzo egoistyczna. Chłopczyk często płakał w nocy, tęskniąc za swoją starą nianią, lecz gdy ojciec pewnej nocy wszedł do jego pokoju, bardzo mu się nie spodobało to, co zobaczył. Wtedy pierwszy raz powiedział mu to, że marzenia, miłość, przyjaźń są złudne, głupie, a przede wszystkim są oznaką słabości. Jednak chłopczyk nic sobie z tego nie robił, co spotkało się potem z gorszą sytuacją, a mianowicie pierwszym uderzeniem i radami. Ojciec informował go o różnych zasadach, które obowiązują w domu arystokratów. Chociaż chłopiec miał dopiero pięć lat już stawał się "zimny", a marzenia skrył, jak najgłębiej, nigdy nie ulegając pokusie, aż do dzisiaj... Jednak to trwało tylko chwilę, mężczyzna znów się opamiętał i na nowo stał się cynicznym Arthurem Washingtonem.

******

Nie podoba mi się ten rozdział... Próbowałam go poprawić, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, ponieważ jeszcze bardziej pewnie bym go zepsuła... Jest dłuższy od poprzedniego rozdziału, więc mam nadzieję, że nie macie mi za złe, co do długości :)
Rozdział, jak widzicie, jest niesprawdzony, a to, dlatego że nie wiem, co się dzieje z moją betą... Przepraszam za wszystkie błędy! Jeśli ktoś zauważy, gdzieś moje niedopatrzenie, to bardzo prosiłabym, aby poinformował mnie o tym :)
Chciałam Was też przeprosić za to, że moje komentarze na Waszych blogach pojawiają się bardzo późno, ale ostatnio nie mam czasu, ani siły, aby się tym zająć. Komentarz prędzej, czy później  się pojawi :)