22 lutego 2015

Rozdział VII

"Życie bez przyjaciół to jak ogród bez kwiatów."
( Autor nieznany )

Ze zwieszoną głową szła tą samą drogą, co wczorajszego dnia. Nie wiedziała już, co ma myśleć o tym wszystkim. Babcia nie powiedziała jej o rodzinnych tajemnicach. Ciągle zastanawiała się dlaczego... Przecież to także jej rodzina. Zastanawiała się, czemu nie może zaufać swojej jedynej wnuczce. Dręczył ją też fakt śmierci Ignacia. Policja nic nie znalazła, ale ona była pewna, że nic w tę noc nie zdarzyło się przypadkiem. Mimo że minęło osiem lat od jego śmierci, to uczucie zagubienia, smutku pozostawało z nią do tej pory. Kochała swojego ojca, który prawie cały swój czas poświęcał swej najdroższej córce, a gdy go zabrakło, Laura nie potrafiła odnaleźć się w tym wszystkim. Natomiast Miley była wredna i obojętna, nie przejmowała się córką. Myślała tylko o bogatych mężczyznach, za których może wyjść za mąż. Matka dziewczyny nie rozumiała potrzeb, jak i jej wielkiej straty. Po paru minutach jej myśli zboczyły ku chłopcu, którego poznała poprzedniego dnia. Był wtedy bardzo irytujący i nie chciałaby natknąć się na niego ponownie. Denerwowało ją już samo wspomnienie tego "miłego" spotkania. Pomógł jej i to dzięki Arthurowi się nie zgubiła, ale niechęć do niego coraz bardziej wzrastała, mimo że spotkali się tylko jeden raz. Odtwarzała sobie wczorajszą rozmowę i doszła do wniosku, że mężczyzna cały czas był zamyślony i prawie nic się nie odzywał, ale, gdy już to nastąpiło, to zachowywał się niestosownie. Laura czuła się zirytowana jego postępowaniem. Wkrótce obiecała sobie nie oceniać "książki po okładce".
Z lekkim westchnięciem zawróciła... Znów znalazła się w tej samej sytuacji, ponieważ nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje.
Tylko nie to — pomyślała, blednąc.
                Szła już dobre pół godziny i nadal nie mogła odnaleźć drogi powrotnej. Coraz bardziej się denerwowała, a jej krok stał się przez to szybszy. Wybierała już tak wiele dróg, ale one dzieliły się na boczne uliczki, do których obawiała się wejść, mimo że był to dzień. Nie wiedziała, czy nie przemierzyła żadnej z tych dróg wcześniej i to było najgorsze. Wszystkie wyglądały prawie tak samo. Była tak zamyślona, że nie patrzyła gdzie idzie, więc nie zapamiętała nawet najmniejszego szczegółu. Próbowała się uspokoić, lecz to przyniosło jeszcze gorszy rezultat. Zaczęła histeryzować, a w jej położeniu nie było to najlepszym wyjściem. Powinna trzeźwo myśleć, ale stres robił swoje. Zamiast ochłonąć, zastanowić się i zapytać przechodniów, ona nie była w stanie o tym nawet pomyśleć. Bała się, że nie znajdzie drogi powrotnej, do czasu aż się ściemni.
Od dziecka nienawidziła ciemności, zawsze na noc musiała mieć w pokoju włączoną, chociażby małą lampkę. Wszystko przez jeden mały wypadek, o którym nie chciała pamiętać, jednak nie potrafiła wymazać go z pamięci. Zdesperowana usiadła na najbliższej ławce i zaczęła myśleć.
                Nie wiedziała ile, tak siedziała. Po dość długim czasie doszła do wniosku, że nie może się denerwować. Wierzyła, że uda jej się odnaleźć właściwą drogę. Z wielkim uśmiechem wyruszyła w dalszą trasę, odtrącając złe myśli. W tej chwili miała tylko pozytywne nastawienie do sprawy. Przeżyła gorsze momenty i większość z nich na zawsze utkwiły w jej pamięci... Skręciła w prawo. Dziewczyna idąca z przeciwnej strony, nie zauważyła Laury i wpadła na nią, rozsypując wszystkie czasopisma, które trzymała w swoich dłoniach. Nieznajoma westchnęła głośno, a blondynka lekko oszołomiona nagłym zderzeniem, wpatrywała się w kobietę, pośpiesznie zbierającej gazety. Niebieskooka szybko się opamiętała. Podeszła do czarnowłosej dziewczyny, aby pomóc  podnieść jej porozrzucane magazyny.
   — Przepraszam — wyszeptała Laura, podając nieznajomej czasopisma.
   — Nic się nie stało. To moja wina, powinnam była nie zabierać tylu magazynów... - rzekła, uśmiechając się szczerze. Po chwili dodała:
   — Jestem Cassandra, ale mów mi Cass. — Przedstawiła się, poszerzając swój uśmiech.
   — Laura — odpowiedziała przyjaźnie.
   - Jesteś z okolicy? Na pewno nie "gdzieś stąd". Przechodzę tutaj prawie codziennie, a nigdy cię tu nie widziałam... Wybacz... Pewnie uważasz, że jestem wścibska...
   — Nie, nie. Ciekawość to rzecz naturalna — zawahała się — Mieszkam tutaj... Na ulicy Nadmorskiej. Niedawno się przeprowadziłam — powiedziała już pewniej.
   — Pewnie się zgubiłaś... Te uliczki są okropne, też tak miałam na początku. Dwa lata temu wyprowadziłam się z rodzinnego domu i zamieszkałam tutaj. Tak się składa, że także zamieszkuje na tej ulicy, może chciałabyś pójść ze mną? Akurat idę już do domu.
   —  Nie chcę się narzucać...
   — Nie narzucasz się i tak idę w tę samą stronę, to czemu nie, przynajmniej lepiej się poznamy. Nie mam tutaj nikogo takiego, z kim mogłabym porozmawiać... — Smutna, spojrzała na ludzi, krzyczących na swoje pociechy, które biegały po chodniku, przepychając przechodniów.
   — Jeśli tak to spostrzegasz, to z wielką chęcią z tobą pójdę. Opowiedz mi coś o sobie. - Laura zauważyła, że Cass jest bardzo optymistycznie nastawiona do życia, jak i ludzi. Bardzo cieszyła się, że ją spotkała. Wybawiła ją z opresji i jeszcze zdobyła nową znajomość. Była pewna, że się dogadają, a może nawet zaprzyjaźnią?
   — Niedawno otworzyłam swoje własne studio kosmetyczne. Marzyłam o nim, odkąd skończyłam dziewięć lat. Gdy tylko skończyłam studia, chciałam już zacząć pracę, w końcu miałam odpowiednie doświadczenie... Trzeba było zbudować tylko studio, ale niestety moi rodzice nie byli do tego tak dobrze nastawieni, jak ja. — Uśmiechnęła się krzywo. — Przez cały czas, gdy tylko wspomniałam o moim zakładzie, kręcili głową, przekonując mnie do swoich racji. Nie dałam się zmanipulować... Dlatego tutaj jestem. Co ci jeszcze mogę o sobie powiedzieć... — Zastanawiała się, lecz Laurze nie umknęła szybka zmiana tematu. Czemu nie chciała jej nic powiedzieć o swojej rodzinie? Dziewczyna podejrzewała, że ona także musiała mieć trudne dzieciństwo i pewnie nie chciała rozgrzebywać przeszłości. Rozumiała ją. Laura także nie pozwoliłaby sobie na wyznanie prawdy... Żyła w strachu. Codziennie bała się, że zza rogu wyskoczy jej matka wraz z ojczymem, a na czele Lucas, z którym była zaręczona... Tymczasem Cass ciągnęła dalej. - Mam dwadzieścia sześć lat. Mieszkam w małym domku. Nie wiem, co mogłabym ci jeszcze powiedzieć... Jeśli będziesz chciała wiedzieć coś więcej, to pytaj, a teraz ty mi coś opowiedz o sobie.
   — Wczoraj przyjechałam do babci, przeprowadziłam się do niej i wygląda na to, że zostanę na zawsze. Muszę jej pomóc... Nie widziałam się z nią od prawie piętnastu lat, to dość długo i chcę to nadrobić... — Cassandra już chciała jej przerwać, aby zapytać, dlaczego tak nagle przyjechała do babci, skoro nie widziały się tak długo, ale w porę "ugryzła się w język". — Wzięłam ze sobą suczkę, która wabi się Dafne. Mam dwadzieścia cztery lata. Właśnie przedwczoraj skończyłam studia weterynaryjne i zamierzam poszukać sobie jakiejś pracy... Może sama założę klinikę? Chcę wszystko zrobić po swojemu.
   — Tak, ale do tego potrzebne są pieniądze... Dużo pieniędzy — wtrąciła.
   — Tym się nie martw. Odpowiednio się zaopatrzyłam na tę wyprowadzkę. — Uśmiechnęła się.

Resztę drogi nic już nie mówiły, chociaż obie miały mnóstwo pytań.

******

WAŻNE!
Rozdział jest niesprawdzony, tylko dlatego że za późno wysłałam go do bety! Bardzo przepraszam!
Nie wiem też kiedy uda mi się skomentować Wasze rozdziały. Z przykrością stwierdzam, że może mi się to udać dopiero po egzaminach, choć postaram się raz na jakiś czas zaglądać i należycie skomentować. Naprawdę przepraszam! Mam co tydzień prawie ze wszystkich przedmiotów kartkówki i nie wiem, czy dam radę się wyrobić. Nie mam nawet dla siebie czasu, a co dopiero mówić o czytaniu blogów... Mam nadzieję, że mimo wszystko skomentujecie rozdział i poczekacie trochę aż to wszystko się uspokoi. W wolnym czasie na pewno do wszystkich nie zajrzę, więc uzbrójcie się w cierpliwość! Jeszcze raz bardzo przepraszam!

EDIT
Rozdział sprawdzony przez Pamę.

15 lutego 2015

Rozdział VI

"Kiedy prawda jest ohydna, ludzie starają się ją ukryć, ponieważ wiedzą, że odkryta, narobi szkód. Więc ukrywają ją pomiędzy grubymi ścianami… albo za zamkniętymi drzwiami… albo niejasno wykręcają się sprytem… ale prawda, nieważne jak gorzka, zawsze wychodzi na jaw… i ktoś, na kim nam zależy, zawsze na tym cierpi… i ktoś inny upaja się jego bólem, a to właśnie prawda, najgorsza ze wszystkich prawda."
Mary Alice Joung

Daisy weszła do łóżka, tym samym budząc dziewczynę ze snu. Zaspana Laura pogłaskała suczkę, po czym udała się do łazienki.
Ubrała czarne spodenki i beżową bluzkę na ramiączkach, którą włożyła pod spód, tworząc bombkę. Zrobiła sobie delikatny makijaż, a włosy rozpuściła. Całość prezentowała się rewelacyjnie. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze, dodając sobie otuchy, na czekającą ją rozmowę.
                Wraz z Daisy zeszła na dół, czując zapach świeżej jajecznicy. Zauważyła Delię, która krzątała się po kuchni w poszukiwaniu talerzy. Zasiadła przy stole w oczekiwaniu na ciepły posiłek.
   — Babciu, pomóc ci w czymś? — zapytała, wstając.
   — Nie dziękuje, poradzę sobie. Usiądź przy stole, zaraz podam śniadanie — odrzekła z lekkim uśmiechem, sypiąc do miski karmę dla suczki.
Blondynka odwzajemniła gest i wróciła na swoje miejsce. Po dłuższej chwili Delia postawiła przed nią danie, które wyglądało bardzo zachęcająco. Gorąca jajecznica nałożona na talerzu wraz ze świeżo pokrojonymi suszonymi pomidorami, mozzarellą i bazylią przedstawiała się bardzo smakowicie. Dziewczyna natychmiast zaczęła zajadać się ową potrawą. Pomiędzy konsumowaniem jajecznicy  zastanawiała się, jak zacząć rozmowę, aby babcia jej nie zbyła. Nie była pewna, czy ta konwersacja przyniesie jej jakieś nowe wiadomości.
                Staruszka kochała ojca dziewczyny, ale nie potrafiła pogodzić się z jego śmiercią, tak samo, jak wnuczka, która była z nim bardzo związana. Delia przypominała sobie każdą chwilę, którą Laura spędziła z ojcem, gdy jeszcze mieszkała w Polsce. Bardzo ubolewała nad tym, że jej matka się wyprowadziła z tego pięknego miejsca, wraz z blondynką. Miley nienawidziła jej od początku i babcia niebieskookiej nie była dłużna temu uczuciu. Zawsze jej nie lubiła, jednak, gdy zamieszkała na stałe w Londynie, zabierając ze sobą swą córkę i męża, Delia ją znienawidziła, ponieważ dzięki temu odcięła jej kontakt z wnuczką i synem. Niestety Ignacio był zakochany w tej kobiecie na zabój. Nie chciała opowiadać o swoim synu, dlatego że przywołałoby to wiele wspomnień, w których żałowała, że nie zdołała go zatrzymać...
Osiem lat wcześniej zmarł z niewyjaśnionych przyczyn... Nigdy nie dowiedziała się, z jakiego powodu zginął. Jego żona przejęła bank, który przepisał jej w spadku... Szybko się po nim pocieszyła, znajdując kolejnego mężczyznę, który zajął się interesem Ignacio. Wiedziała też, że Laurze pozostawił w spadku coś szczególnego, lecz jej matka szybko zabrała  wielką paczkę, w której mieściła się tak ważna rzecz dla jej ojca. Dziewczyna nigdy nie dowiedziała się, co było w środku... Delia sama nie była pewna, co się w niej znajdowało.
Miley była nieprzystępna, nadal taka jest, jednak Delię denerwowało to, że zabrała jej wszystko... Syna i wnuczkę, których bardzo kochała, a najgorsze było to, że kobieta ukradła Laurze to, co zostawił jej w spadku ojciec... Blondynka nawet nie wie, że Ignacio jej coś przepisał, ponieważ z pewnością matka zapłaciła za dyskrecję, lecz ona wiedziała, że takie coś miało miejsce i kiedyś odważy się jej to powiedzieć, ale jeszcze nie teraz... Jeszcze Laura nie jest na to gotowa.
   — Nie wracajmy do tego tematu...
  — Babciu, tak nie może być! Dlaczego ty mnie odcinasz od tych informacji? Co jest w nich takiego ważnego, że nie chcesz mi powiedzieć? Mam prawo wiedzieć, co się wtedy stało, dlaczego mama się wyprowadziła, zabierając mnie i tatę ze sobą? Co ją do tego zmusiło? Proszę, powiedz mi, bo jeżeli ty mi tego nie powiesz, to już nigdy nie zdobędę tych informacji... Dlaczego nienawidzimy się z Washingtonami?
   — Jak już zdążyłaś się dowiedzieć, twoja matka zdecydowała się na przeprowadzkę... Nie lubiła mnie, wprost nienawidziła i nie chciała, abyś miała ze mną kontakt. Nie wiem, jak namówiła ojca na wyprowadzkę, przecież na początku nie chciał o tym słyszeć, jednak podjął decyzję... Kiedyś opowiadałam ci, że mieszkaliśmy w Hiszpanii. Cała nasza rodzina zamieszkiwała w pałacu, który teraz jest opustoszały. Chciałam odmiany i przyjechałam do Polski, wraz z twoim dziadkiem. Znużył nas śliczny, rodzinny zamek, w którym czuliśmy się obco. Był cudowny i ogromny, ale nie mogłam tam dłużej zostać — ciągnęła. — Jak najszybciej wyjechaliśmy. Bardzo miło wspominam ten czas... W tym dniu także dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byliśmy bardzo szczęśliwi... Potem... Nie, nie mogę ci nic więcej powiedzieć, już i tak się wygadałam, a miałam ci nic nie mówić. Nie jesteś gotowa na dalszą część — powiedziała, specjalnie pomijając temat Washingtonów.
   — Jestem gotowa. Proszę, powiedz mi — poprosiła.
   — Nie, jeszcze nie czas...
Zawiedziona przełknęła ostatni kęs, po czym udała się do swojego pokoju.  Wątpiła w to, że kiedyś babcia powie jej, o co chodzi z tym wszystkim. Zastanawiała się, dlaczego każdy ma przed nią jakieś tajemnice... Delia zaczęła coś istotnego zatajać przed dziewczyną, a ona nie była zadowolona z tego powodu. Miała nadzieję, że dzisiaj dokona przełomu. Myślała, że dowie się wszystkiego o swojej rodzinie, w końcu do niej należała... Całe starania poszły na marne... Przecież była gotowa, więc nie rozumiała, dlaczego babcia zdecydowała się nic więcej jej nie mówić. Niczego konkretnego się nie dowiedziała. Ta opowieść, zamiast ująć wszystkie zgromadzone pytania, jeszcze je dodała.
                Ze smutną miną wyjęła czerwony płaszcz, cienki, czarny szalik oraz białe adidasy. Pragnęła pobyć trochę sama, a nie chciała znów powtórzyć historii z poprzedniego dnia, zakładając szpilki. Zastanawiała sie nad tym, czy ma wziąć ze sobą Daisy, ale postanowiła, że lepiej będzie, gdy pójdzie sama, wtedy będzie miała więcej czasu na przemyślenia.

******


Zadowolony z siebie Arthur otworzył z wielkim rozmachem drzwi. Wszedł do swojego tymczasowego domu, ciesząc się, jak głupi do sera. Sam nie wiedział z czego... Przecież sprzeczał się tylko z kobietą, a to u niego była nie codzienna rzecz... Zawsze, gdy znajdował się w pobliżu jakiejś nieznajomej, ta natychmiast lgnęła do niego, jak rzep do psiego ogona.  Laura wydawała się dla niego dobrą partią, była inna... Był prawie pewny, że dziewczyna jest z arystokratycznej rodziny i postawił sobie warunek, a mianowicie taki, że jeśli ją spotka, dołoży wszelkich starań, aby zakochała się w nim na zabój. Kochał patrzeć, jak kobiety cierpią z miłości tak, jak niegdyś on... Nie chciał przypominać sobie dziewczyny, do której czuł coś więcej, niż tylko przyjaźń. Te wspomnienia ciągnęły się za nim jak bumerang. Może źle postąpił skrywając to? Ta tajemnica na zawsze miała pozostać z nim i nie mógł nikomu zdradzić, co się wtedy wydarzyło... Obiecał to sobie w dniu, w którym to się stało. Rozmyślenia przerwała mu Beatrice, która objęła go, namiętnie całując w usta. Odepchnął ją z obrzydzeniem. Nienawidził jej zachowania. Dla niego była zwykłym plastikiem. Takich kobiet, jak ona było na pęczki. Nie chciał się oświadczać, ale musiał i to w najbliższym miesiącu, potem wraz z Beatrice wyjadą do Anglii, gdzie znów będzie pod presją ojca, który nakazał mu poprosić ją o rękę, właśnie w Polsce. Dla niego nie było już ratunku. Dotąd miał jeszcze nadzieję, ale już zaczynał wątpić w to, że kiedyś uda mu się żyć tak, jak chce. Pragnął zaznać wolności. Gdy tylko wróci do domu, znów będzie musiał przyzwyczaić się do swojego wcześniejszego życia. Nic już nie będzie takie samo i on o tym wiedział... Jeden wybryk, a pożałuje — takie było jego życie.

******

Znów mogę pomylić czasy, co parę miesięcy temu zdarzało mi się dość często. Rozdział, jak zwykle mi się nie podoba. Wydaje mi się jakiś poplątany. Zresztą sama nie wiem... Sami oceńcie :D
Wiem, że mam u Was ogromne zaległości, ale w chwili obecnej mam niesamowity tajfun. Nie wiem kiedy skomentuje. Postaram się to zrobić jak najszybciej!

Rozdział sprawdziła Pama, za co jej serdecznie dziękuję!

8 lutego 2015

Rozdział V

Bo tak naprawdę jedyna droga do tajemnicy prowadzi przez rozpacz.
Wiesław Myśliwski

Szli obok siebie, lecz w znacznej odległości. Z daleka czuć było pomiędzy nimi napięcie. Podążali obok pięknych, intensywnie zielonych drzew oraz nieopodal rzeki, która ciągnęła się wzdłuż najbliższego parku.
                Blondynka z zachwytem podziwiała wszystkie uroki przyrody, a Arthur patrzył na to z chłodem. Dla niego nie było nic szczególnego w tym krajobrazie... Przyzwyczaił się już do tych widoków. Nie rozumiał dziewczyny, która patrzyła na przyrodę, jak na coś wspaniałego, wręcz magicznego. Chłopak nie miał się czym cieszyć. Za parę miesięcy będzie musiał spędzać prawie całe dnie z przyszłą małżonką... Nienawidził siebie, nienawidził całej swojej rodziny, za to, że każą go w taki sposób. Co noc zadawał sobie pytania: dlaczego nie może mieć normalnej, kochającej rodziny? Dlaczego wszystkie dziewczyny lecą na jego pieniądze? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na te pytania. Dla niego los był okrutny. Nie miał pojęcia, co oznacza słowo szczęśliwy. Pluł sobie w brodę za tak mocne posłuszeństwo wobec ojca, jednak w głębi duszy wiedział, że musi tak być. Gdyby zdecydował się nie poślubić Beatrice i złamać wszystkie obowiązujące go zasady, wyrzuciliby go z domu. Był tego pewien, jak niczego innego na świecie. W najgorszym wypadku wydziedziczyliby go. Z czego by się wtedy utrzymywał? Tak okrutne myśli nachodziły go codziennie... Nie wiedział już co robić... Poślubić ją, czy też może nie? Często patrzył w gwiazdy z nadzieją, że znajdzie w nich odpowiedź lub też czekał na coś, co może nigdy nie nadejść...
                Laura w tym samym czasie rozmyślała nad swoją rodziną.  Bardzo często rozpamiętywała swojego ojca, z którym miała doskonały kontakt. Rozważała przyczynę jego śmierci, bowiem policja nie była wstanie wytłumaczyć licznych zadrapań oraz wielu innych, poważniejszych ran.  Od śmierci Ignacio minęło osiem lat, a władza już od dawna zaniechała śledztwa. Dziewczyna nie przyjęła tej wiadomości zbyt dobrze. W głębi duszy miała nadzieję, że odnajdą zabójcę, a nagły odwrót komendantów, tylko wzmocnił jej przypuszczenia. Laura była prawie pewna, że ktoś zabił jej ojca... To wszystko było bardzo podejrzane, a dziewczyna chciała za wszelką cenę odkryć, co się wtedy stało.
                Po kilku minutach dziewczyna zaczęła wpatrywać się w mężczyznę. Wreszcie miała okazję przyjrzeć mu się z bliska. Miał niebieski kolor oczu, w których można było utonąć, jasną karnację, roztrzepane i brązowe włosy. Zatrzymała się na ustach, które kolorem przypominały soczyste, czerwone jeżyny. Miał na sobie niebieską koszule i czarne dżinsy.
Jedno musiała przyznać, a mianowicie to, że był niesamowicie przystojny. Nie zdążyła mu się bardziej  przyjrzeć, ponieważ obrócił się w jej stronę. Zmieszana odwróciła wzrok. Była pewna, że zauważył jej spojrzenie, które od dłuższego czasu było w nim utkwione. Mężczyzna miał już coś powiedzieć, gdy rozległ się krzyk. Natychmiast pobiegli w tamtym kierunku.
                Na środku ulicy stała staruszka, krzycząca na uciekającego chłopaka. Oboje zauważyli w jego ręku torbę i od razu skojarzyli fakty. Arthur pobiegł za złodziejem, nie zważając na krzyki blondynki.
   — Co ty robisz?! Zostaw tę sprawę policji. — Arthur prychnął  w odpowiedzi, przyspieszając bieg, by, jak najszybciej złapać znikającego za rogiem złodzieja. Laura, nie wiedząc co robić, zaczęła uspokajać staruszkę, ale ta powiedziała:
  — Nie przejmuj się mną drogie dziecko. Biegnij za nim. On będzie potrzebował twojego wsparcia. — rzekła z lekkim uśmiechem. Ta wypowiedź skołowała trochę Laurę.
Mojego wsparcia? Przecież ja go nawet nie znam, nie budzi on we mnie pozytywnych odczuć, abym zachowywała się wobec niego cieplej... O co tu chodzi? — pomyślała.
                Z lekką obawą pobiegła za nim. Zatrzymała się w połowie drogi. Nie było śladu po mężczyznach... Z rosnącym niepokojem zaczęła się rozglądać. Droga zaczęła się rozchodzić, więc musiała wybrać... Zdecydowała się biegnąć na lewo, jednak po paru sekundach usłyszała jakiś szmer z przeciwnej strony. Szybko zawróciła, kierując się w tamto miejsce.
                Po dłuższej chwili była już w okolicy dziwnego dźwięku. Zaraz zlokalizowała odgłos. Zrezygnowana ujrzała kota, siedzącego na koszu. Widocznie to on spowodował ten hałas. Miała już wybrać inny kierunek, gdy ktoś zaszedł ją od tyłu, obejmując w tali. Laura podskoczyła ze strachu. Nie mogła się odwrócić, ponieważ ktoś to jej uniemożliwiał. Wpadła w histerie. Kopała, wierzgała, ale to nie przyniosło wymaganego skutku. Zaczęła krzyczeć, ale  postać zaraz zamknęła jej usta.
   — Czemu się drzesz? To tylko ja — szepnął zirytowany Arthur.
Blondynka odetchnęła z ulgą. Chłopak rozluźnił uścisk, dzięki czemu od razu wyplątała się z jego objęć. Wściekła popatrzyła na niego, krzycząc:
   — Co ty sobie wyobrażasz?! Chcesz, żebym dostała zawału? — zapytała, a jej oczy zabłysły gniewem.
Brunet prychnął, nic sobie z tego nie robiąc. Chcąc przerwać wrzaski dziewczyny, pomachał jej przed oczyma torebką. Laura wzięła od niego ową rzeczy, pytając, jak ją odzyskał.
   — Dziwny typ... Biegłem za nim, ale w pewnym momencie, gdy już miałem go zatrzymać, rzucił torebkę w tył. Okazał się zwykłym tchórzem — prychnął.
Dziewczyna przewróciła oczami, po czym wyszła z uliczki, aby oddać własność staruszce. Stała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiła, a wraz  z nią jej ukochana Daisy, która ku zdziwieniu Laury nie ruszyła z pomocą. Wręczyła starszej pani torebkę, chcąc odejść, ale zatrzymała ją, mówiąc:
   — Dziękuje wam moje drogie dzieci. Nie wiem, co zrobiłabym, gdyby was tu nie było. Macie dobre serca. Chłopcze — zwróciła się do Arthura. — Nie pozwól jej odejść — szepnęła z błyskiem w oku, po czym odeszła.
Powiedziała to tak cicho, że dwójka nie była w stanie usłyszeć jej ostatnich słów. Mężczyzna nie zdołał jej zatrzymać, aby się dowiedzieć, co takiego chciała mu przekazać.
Dziewczyna stała lekko zdezorientowana. Ta staruszka wydawała jej się bardzo dziwna, z resztą nie tylko jej...
                Laura podeszła do chłopaka, mówiąc, że dalszą drogę przejdzie sama, gdyż już rozpoznaje teren. Arthur był trochę zawiedziony. Chciał zobaczysz gdzie mieszka. Był pewien, że jest z arystokratycznej rodziny, widział to w jej gestach, sposobie mówienia, ale nie chciał narzucać jej swojej obecności, z resztą co powiedzieliby jego rodzice? Z pewnością nakazaliby mu zerwać kontakt, z powodu zbliżających się zaręczyn. Nie chciał, aby się dowiedzieli. Dziewczyna była zbyt pewna siebie, grała niedostępną, była dla niego wyzwaniem, które chciał podjąć. Pragnął się z nią kochać, aby potem dyskretnie wyjść z jej sypialni z triumfem w oczach. To był jego plan, jednak nie cały...
Blondynka zmierzała do swojego domu wraz z Daisy przy boku. Bose stopy bolały ją niemiłosiernie. Była pewna, że je sobie zdarła i następnego dnia nie będzie mogła chodzić, ale to ją zupełnie nie obchodziło. Zastanawiała się nad dziwnym zachowaniem chłopaka. Dlaczego ją objął w talii? Dlaczego musi być takim aroganckim bucem? Wydawało jej się, że jest on arystokratą, ale natychmiast odepchnęła tę myśl. Przecież w Polsce ich nie ma, choć niektórzy się tutaj przeprowadzili z wielu powodów... Nie lubiła go. Wydawał jej się cyniczny, lecz przez chwilę pomyślała, że może być fajnym facetem, ale to było wtedy, gdy pobiegł za tym złodziejem... Do tego czasu zdołała zmienić zdanie...
                Weszła do domu. Połamane buty położyła obok szafki, po czym szybko pobiegła do swojego pokoju tak, aby babcia nie zauważyła jej przybycia. Wzięła czysty ręcznik, piżamę i weszła pod prysznic. Kąpiel ją uspokajała. Zawsze, gdy za dużo myśli kotłowało jej się w głowie, brała kąpiel, aby się odprężyć i uciszyć nieco oszalałe myśli.
                Po kilkunastu minutach wyszła z łazienki w za dużej, czerwonej koszulce oraz w czarnych spodenkach. Położyła się do łóżka z zamiarem zaśnięcia, ale złe myśli jeszcze długo ją dręczyły. Słyszała babcię, jak wchodzi do jej pokoju. Laura udawała, że śni, ponieważ bała się rozmowy, którą będzie musiała z nią wkrótce przeprowadzić. Chciała dowiedzieć się wszystkich potrzebnych informacji o swojej rodzinie...
Wreszcie po pewnym czasie zmorzył ją długo oczekiwany sen.

******

Rozdział znów mi się nie podoba, ale myślę że już się przyzwyczailiście do mojego marudzenia :D.
Chciałam bardzo podziękować Anonimkowi, który poświęcił swoje dwie minuty i skomentował poprzedni rozdział :).
Kochani, wiem że ostatnio bardzo zalegam z komentowaniem. Wybaczcie, ale teraz mimo że mam ferie, to nie mam czasu. Jestem ostatnio strasznie zabiegana. Komentarz się pojawi, ale musicie na niego trochę poczekać.

Zapraszam na ZWIASTUNOWNIE, gdzie moja przyjaciółka Chérie robi znakomite zwiastuny ;).

Rozdział sprawdziła Pama, za co jej serdecznie dziękuję!

1 lutego 2015

Rozdział IV

"Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co dostaniesz."
Forrest Gump

Myśleliście kiedyś o tym, że nie pasujecie do tego świata? Myśleliście o tym, że każdy wasz krok jest oceniany przez kogoś z góry? Myśleliście też może o tym, że jesteście w tym świecie przypadkiem? Miałeś kiedyś chęć zatrzymać czas i zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnych sytuacjach? Zastanawiałeś się kiedyś, czy gdzieś na świecie czeka na ciebie twoja druga połówka? Może w ogóle jej nie ma... Może jesteś nieparzystą osobą? Może twoim przeznaczeniem jest samotność? Właśnie... jaką rolę masz pełnić w życiu? Co masz osiągnąć? Miałeś kiedyś tak ogromne poczucie strachu, że ktoś z rodziny odnajdzie cię i zabierze do miejsca, z którego wcześniej tak silnie próbowałeś się wydostać? O tym właśnie rozmyślała Laura zmierzająca w stronę parku. Ze zmartwioną miną myślała nad swoim życiem...
Daisy szła paradnie przy jej boku, jednak po chwili już rwała się na przód. Laura, po raz pierwszy nie mogła zapanować nad swoją suczką. Podniosła wzrok i już wiedziała, czym jest to spowodowane. Zirytowany brunet ciągnął swojego psa, który próbował się wydostać ze smyczy. Niebieskooka zaśmiała się na ten widok. Mężczyzna najwyraźniej solidnie tłumaczył coś psu, ale ten w ogóle go nie słuchał. Patrzyła na ten widok z uśmiechem na twarzy, lecz po chwili zamarła w zdumieniu. Smycz odpięła się, uwalniając psa z rąk właściciela, który zaczął biec prosto w jej stronę.

Parę minut wcześniej

Spacerował po chodniku, wraz ze swoim oddanym pupilem. Zastanawiał się nad tym, czy aby na pewno dobrze robi, oświadczając się swojej dziewczynie. Ojciec kazał mu znaleźć jakąś bogatą arystokratkę, więc szybko na to przystał, jednak teraz nie był pewny swojej decyzji. Po raz pierwszy nie miał ochoty myśleć nad swoim życiem. Chciał być szczęśliwy, a wiedział, że Beatrice mu tego nie da... Czuł się przy niej nieswojo, nie mógł pokazać jej swojego prawdziwego ja. W głębi serca marzył o kochającej żonie. Pragnął założyć szczęśliwą rodzinę, lecz nie było mu to dane... Musiałaby okazać się arystokratką. 
Rozgorączkowany myślał, co zrobić, by nie dopuścić do swoich zbliżających się zaręczyn, przecież został mu tylko tydzień. Ma zaprosić ją na randkę wśród świec i róż, a na koniec się oświadczyć... Przemyślenia przerwał mu pies, rwący się do suczki, która stała kilka kroków dalej.
   — Bruno... Kobiety to zło, a ich psy są jeszcze gorsze... Uwierz mi, nie chcesz tego. Potem będziesz miał tylko problemy — tłumaczył zirytowany.
Po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z tego, że pies go nie słucha. Pupil wyrywał się mocno, ale Arthur trzymał pewnie za smycz. Nagle sznurek się urwał, uwalniając zwierze. Zszokowany mężczyzna pobiegł za Bruno, wiedząc, co ten zamierza zrobić.
Bruno podbiegł do Daisy, która próbowała się wydostać ze sznurka. Szczęśliwy zwierzak ruszył biegiem ku niepoznanemu psu, próbując  zerwać z siebie obrożę, na której przypięta była smycz.
            Zdziwiona dziewczyna usiłowała odciągnąć Daisy od psa, lecz jej szpilka ugrzęzła w niewielkiej szczelinie. Nie mogła się wydostać, co jeszcze bardziej ją denerwowało. Suczka okrążyła Laurę, nie zważając na krzyki swojej pani. Smycz zacisnęła się na drobnej tali dziewczyny.
Zaskoczona ufnością czworonoga do obcego psa, Laura próbowała się wyplatać z więzów, ale zaraz zaprzestała tej czynności. Miała problem ze złapaniem równowagi, czemu zawdzięczała swoim ulubionym butom. Zirytowana żałowała, że założyła szpilki na dzisiejszy spacer. Zaczęła machać rękoma we wszystkie możliwe strony, a mężczyzna zaczął się śmiać z komicznej sytuacji. Straciła stabilność i upadła na brudny chodnik . Obcas złamał się, co zdołowało dziewczynę jeszcze bardziej. Brunet podszedł do niebieskookiej i wyciągnął w jej stronę dłoń, ale ta jej nie przyjęła. Wstała, lekko się chwiejąc. Mężczyzna podtrzymał ją, aby nie upadła, lecz ta zaraz się wyrwała i wylądowała po raz kolejny na ziemi. Podniosła się, po czym ściągnęła do niczego nienadające się obuwie. Otrzepała się z piasku, który pozostawił ślad na jej spodniach oraz wyplątała się ze sznurka, nadal zaciskającego się na jej tali. Trzymając w ręku buty, minęła chłopaka, który z lekkim uśmiechem obserwował jej poczynania. Podeszła do Daisy, która na widok pani zaczęła wesoło szczekać. Zatrzymał ją mężczyzna, który ze względu na kulturę próbował zdusić śmiech.
   — Przepraszam za tak niegodne zachowanie, ale mój pies bardzo polubił pani suczkę — powiedział, lustrując ciało dziewczyny. Musiał stwierdzić, że stojąca przed nim blondynka była bardzo atrakcyjna. Spotykał wiele kobiet, ale żadna nie okazała się tak urocza i szalona jak ona. Drugą cechę wywnioskował, zauważając jej obuwie, które mocno przyciągały uwagę. 
Mężczyzna właśnie upatrzył sobie kolejną zdobycz, którą za wszelką cenę pragnął posiąść.
   — Nie wątpię, lecz proszę następnym razem lepiej pilnować swojego psa — odrzekła zdenerwowana. Chłopak budził w niej negatywne uczucia, które były spowodowane jego marnymi wysiłkami zdobycia u niej względów. Laura znała bardzo dużo takich mężczyzn, którzy poszukiwali dziewczyny na jedną noc, a ona za nic w świecie nie chciała zostać jedną z nich, bowiem ich towarzystwo nie zwiastowało niczego dobrego.
     — Jak ma pani na imię? — zapytał szarmancko.
     — Laura — odrzekła, chcąc odejść, ale kultura nie pozwalała jej na to, z grzeczności dodała — A pan?
     — Arthur — odpowiedział rozbrajająco.
Dziewczyna zaczęła się rozglądać po okolicy, szukając drogi powrotnej, lecz zapomniała skąd przyszła. Jeszcze parę minut temu, pamiętała całą drogę, ale przez to "spotkanie" zapomniała całą trasę...
Chłopak, widząc jej niezapoznanie w terenie, postanowił pomóc.
    — Widzę, że nie zna pani drogi powrotnej, więc może odprowadzę panią do głównego skrzyżowania?  Z tego miejsca powinna pani z łatwością trafić do punktu, z którego pani wyruszyła — rzekł z błyskiem w oku.
Nie mając innego wyjścia, zrezygnowana, zgodziła się.

***

Nie mógł uwierzyć, że jego zdobycz uciekła. Tak bardzo cieszył się z tego ślubu, a teraz został z niczym. Musiał ją znaleźć, zrobić cokolwiek, aby by ją odzyskać. Bardzo się zawiódł na Laurze, dzięki czemu postanowił być teraz bardziej oschły w stosunku do niej. Teraz wiedział, co oznaczają słowa jego ojca: "Małżeństwo to biznes, jeżeli znajdziesz jakąś ładną panienkę, nie bądź za miły, bo prędzej czy później wyślizgnie ci się z rąk... Musisz być silny i stanowczy, wtedy ci nie podskoczy, pamiętaj o tym".
   — Kochanie, znajdę cię, a wtedy pożałujesz, że uciekłaś — wrzasnął na cały dom, a jego głos odbijał się echem po korytarzach starego pałacu.

******

Rozdział mógł być o wiele lepszy i po raz kolejny z wielką przykrością stwierdzam, że mi się on nie podoba... Jednak mam dla Was pewną informację, która, jak mam nadzieję Was ucieszy :). Postanowiłam dodawać rozdziały co tydzień. Nie wiem, czy mi się to uda, być może po jakimś czasie zrezygnuje, ale mam nadzieję, że wytrwam, chociaż do maja lub sierpnia :)
Bardzo mi przykro, że ostatni rozdział skomentowało tylko czternaście osób. Obserwatorów jest naprawdę dużo, a komentarzy coraz mniej... Mogłabym prosić każdego czytającego o chociaż dwa, trzy zdania? Komentarze naprawdę motywują do dalszej pracy. Wam zajmuje to pięć minut, a dla mnie to naprawdę ważne. Bardzo Was o to proszę! :)

Rozdział sprawdziła Pama!