"Życie bez przyjaciół to jak ogród bez
kwiatów."
( Autor nieznany )
Ze
zwieszoną głową szła tą samą drogą, co wczorajszego dnia. Nie wiedziała już, co
ma myśleć o tym wszystkim. Babcia nie powiedziała jej o rodzinnych tajemnicach.
Ciągle zastanawiała się dlaczego... Przecież to także jej rodzina. Zastanawiała
się, czemu nie może zaufać swojej jedynej wnuczce. Dręczył ją też fakt śmierci
Ignacia. Policja nic nie znalazła, ale ona była pewna, że nic w tę noc nie
zdarzyło się przypadkiem. Mimo że minęło osiem lat od jego śmierci, to uczucie
zagubienia, smutku pozostawało z nią do tej pory. Kochała swojego ojca, który
prawie cały swój czas poświęcał swej najdroższej córce, a gdy go zabrakło,
Laura nie potrafiła odnaleźć się w tym wszystkim. Natomiast Miley była wredna i
obojętna, nie przejmowała się córką. Myślała tylko o bogatych mężczyznach, za
których może wyjść za mąż. Matka dziewczyny nie rozumiała potrzeb, jak i jej wielkiej straty. Po paru minutach jej myśli zboczyły ku chłopcu, którego poznała poprzedniego dnia. Był wtedy bardzo irytujący i nie chciałaby natknąć się na
niego ponownie. Denerwowało ją już samo wspomnienie tego "miłego"
spotkania. Pomógł jej i to dzięki Arthurowi się nie zgubiła, ale niechęć do
niego coraz bardziej wzrastała, mimo że spotkali się tylko jeden raz.
Odtwarzała sobie wczorajszą rozmowę i doszła do wniosku, że mężczyzna cały czas
był zamyślony i prawie nic się nie odzywał, ale, gdy już to nastąpiło, to zachowywał
się niestosownie. Laura czuła się zirytowana jego postępowaniem. Wkrótce
obiecała sobie nie oceniać "książki po okładce".
Z lekkim
westchnięciem zawróciła... Znów znalazła się w tej samej sytuacji, ponieważ nie
wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje.
Tylko nie to — pomyślała, blednąc.
Szła już dobre pół godziny i
nadal nie mogła odnaleźć drogi powrotnej. Coraz bardziej się denerwowała, a jej
krok stał się przez to szybszy. Wybierała już tak wiele dróg, ale one dzieliły
się na boczne uliczki, do których obawiała się wejść, mimo że był to dzień. Nie
wiedziała, czy nie przemierzyła żadnej z tych dróg wcześniej i to było
najgorsze. Wszystkie wyglądały prawie tak samo. Była tak zamyślona, że nie
patrzyła gdzie idzie, więc nie zapamiętała nawet najmniejszego szczegółu.
Próbowała się uspokoić, lecz to przyniosło jeszcze gorszy rezultat. Zaczęła
histeryzować, a w jej położeniu nie było to najlepszym wyjściem. Powinna
trzeźwo myśleć, ale stres robił swoje. Zamiast ochłonąć, zastanowić się i
zapytać przechodniów, ona nie była w stanie o tym nawet pomyśleć. Bała się, że
nie znajdzie drogi powrotnej, do czasu aż się ściemni.
Od
dziecka nienawidziła ciemności, zawsze na noc musiała mieć w pokoju włączoną,
chociażby małą lampkę. Wszystko przez jeden mały wypadek, o którym nie chciała
pamiętać, jednak nie potrafiła wymazać go z pamięci. Zdesperowana usiadła na
najbliższej ławce i zaczęła myśleć.
Nie wiedziała ile, tak
siedziała. Po dość długim czasie doszła do wniosku, że nie może się denerwować. Wierzyła, że uda jej się odnaleźć właściwą drogę. Z wielkim
uśmiechem wyruszyła w dalszą trasę, odtrącając złe myśli. W tej chwili miała
tylko pozytywne nastawienie do sprawy. Przeżyła gorsze momenty i większość z
nich na zawsze utkwiły w jej pamięci... Skręciła w prawo. Dziewczyna idąca z
przeciwnej strony, nie zauważyła Laury i wpadła na nią, rozsypując wszystkie
czasopisma, które trzymała w swoich dłoniach. Nieznajoma westchnęła głośno, a
blondynka lekko oszołomiona nagłym zderzeniem, wpatrywała się w kobietę,
pośpiesznie zbierającej gazety. Niebieskooka szybko się opamiętała. Podeszła do
czarnowłosej dziewczyny, aby pomóc podnieść jej porozrzucane magazyny.
— Przepraszam — wyszeptała Laura, podając nieznajomej
czasopisma.
— Nic się nie stało. To moja wina, powinnam
była nie zabierać tylu magazynów... - rzekła, uśmiechając się szczerze. Po
chwili dodała:
— Jestem Cassandra, ale mów mi Cass. — Przedstawiła się, poszerzając swój uśmiech.
— Jestem Cassandra, ale mów mi Cass. — Przedstawiła się, poszerzając swój uśmiech.
— Laura — odpowiedziała przyjaźnie.
- Jesteś z okolicy? Na pewno nie "gdzieś stąd". Przechodzę tutaj
prawie codziennie, a nigdy cię tu nie widziałam... Wybacz... Pewnie uważasz, że
jestem wścibska...
— Nie, nie. Ciekawość to rzecz naturalna —
zawahała się — Mieszkam tutaj... Na ulicy Nadmorskiej. Niedawno się
przeprowadziłam — powiedziała już pewniej.
— Pewnie się zgubiłaś... Te uliczki są
okropne, też tak miałam na początku. Dwa lata temu wyprowadziłam się z
rodzinnego domu i zamieszkałam tutaj. Tak się składa, że także zamieszkuje na
tej ulicy, może chciałabyś pójść ze mną? Akurat idę już do domu.
— Nie
chcę się narzucać...
— Nie narzucasz się i tak idę w tę samą
stronę, to czemu nie, przynajmniej lepiej się poznamy. Nie mam tutaj nikogo
takiego, z kim mogłabym porozmawiać... — Smutna, spojrzała na ludzi,
krzyczących na swoje pociechy, które biegały po chodniku, przepychając
przechodniów.
— Jeśli tak to spostrzegasz, to z wielką
chęcią z tobą pójdę. Opowiedz mi coś o sobie. - Laura zauważyła, że Cass jest
bardzo optymistycznie nastawiona do życia, jak i ludzi. Bardzo cieszyła się, że
ją spotkała. Wybawiła ją z opresji i jeszcze zdobyła nową znajomość. Była
pewna, że się dogadają, a może nawet zaprzyjaźnią?
— Niedawno otworzyłam swoje własne studio
kosmetyczne. Marzyłam o nim, odkąd skończyłam dziewięć lat. Gdy tylko
skończyłam studia, chciałam już zacząć pracę, w końcu miałam odpowiednie
doświadczenie... Trzeba było zbudować tylko studio, ale niestety moi rodzice
nie byli do tego tak dobrze nastawieni, jak ja. — Uśmiechnęła się krzywo. — Przez
cały czas, gdy tylko wspomniałam o moim zakładzie, kręcili głową, przekonując
mnie do swoich racji. Nie dałam się zmanipulować... Dlatego tutaj jestem. Co ci
jeszcze mogę o sobie powiedzieć... — Zastanawiała się, lecz Laurze nie umknęła
szybka zmiana tematu. Czemu nie chciała jej nic powiedzieć o swojej rodzinie? Dziewczyna
podejrzewała, że ona także musiała mieć trudne dzieciństwo i pewnie nie chciała
rozgrzebywać przeszłości. Rozumiała ją. Laura także nie pozwoliłaby sobie na
wyznanie prawdy... Żyła w strachu. Codziennie bała się, że zza rogu wyskoczy
jej matka wraz z ojczymem, a na czele Lucas, z którym była zaręczona...
Tymczasem Cass ciągnęła dalej. - Mam dwadzieścia sześć lat. Mieszkam w małym
domku. Nie wiem, co mogłabym ci jeszcze powiedzieć... Jeśli będziesz chciała
wiedzieć coś więcej, to pytaj, a teraz ty mi coś opowiedz o sobie.
— Wczoraj przyjechałam do babci,
przeprowadziłam się do niej i wygląda na to, że zostanę na zawsze. Muszę jej
pomóc... Nie widziałam się z nią od prawie piętnastu lat, to dość długo i chcę
to nadrobić... — Cassandra już chciała jej przerwać, aby zapytać, dlaczego tak
nagle przyjechała do babci, skoro nie widziały się tak długo, ale w porę "ugryzła
się w język". — Wzięłam ze sobą suczkę, która wabi się Dafne. Mam
dwadzieścia cztery lata. Właśnie przedwczoraj skończyłam studia weterynaryjne i
zamierzam poszukać sobie jakiejś pracy... Może sama założę klinikę? Chcę
wszystko zrobić po swojemu.
— Tak, ale do tego potrzebne są pieniądze...
Dużo pieniędzy — wtrąciła.
— Tym się nie martw. Odpowiednio się
zaopatrzyłam na tę wyprowadzkę. — Uśmiechnęła się.
Resztę drogi nic już nie mówiły, chociaż obie miały mnóstwo pytań.
******
WAŻNE!
Rozdział jest niesprawdzony, tylko dlatego że za późno wysłałam go do bety! Bardzo przepraszam!
Nie wiem też kiedy uda mi się skomentować Wasze rozdziały. Z przykrością stwierdzam, że może mi się to udać dopiero po egzaminach, choć postaram się raz na jakiś czas zaglądać i należycie skomentować. Naprawdę przepraszam! Mam co tydzień prawie ze wszystkich przedmiotów kartkówki i nie wiem, czy dam radę się wyrobić. Nie mam nawet dla siebie czasu, a co dopiero mówić o czytaniu blogów... Mam nadzieję, że mimo wszystko skomentujecie rozdział i poczekacie trochę aż to wszystko się uspokoi. W wolnym czasie na pewno do wszystkich nie zajrzę, więc uzbrójcie się w cierpliwość! Jeszcze raz bardzo przepraszam!
EDIT
Rozdział sprawdzony przez Pamę.
EDIT
Rozdział sprawdzony przez Pamę.