15 marca 2015

Rozdział IX

"Aby znaleźć miłość, nie pukaj do każdych drzwi. Gdy przyjdzie twoja godzina, sama wejdzie do twego domu, w twe życie, do twego serca."

Bob Dylan

Obudził go głośny trzask. Zaspany, ale też zdezorientowany podźwignął się, próbując wykryć źródło dźwięku. Po chwili jednak zrezygnował, odwracając się na drugi bok. Nie dane było mu porządnie się wyspać, ponieważ znów rozległ się po domu charakterystyczny, ale jednak niewiadomy odgłos tłuczonego szkła. Zirytowany do granic możliwości Arthur, wstał z łóżka. Energicznym krokiem ruszył w stronę dobiegającego głosu. Stanął we framugach drzwi, wpatrując się w Beatrice, która zbierała roztrzaskany komplet talerzy. Po podłodze również walały się pokrojone owoce, warzywa, a nawet znalazło się na niej masło, chleb, sól, pieprz, które w obecnym stanie nie nadawały się do jedzenia. Brunet patrzył zszokowany na brud, a blondynka nie zdążyła zauważyć chłopaka, zbyt zajęta zbieraniem potłuczonego szkła. Spokojnie przekroczył cały bałagan, zatrzymując się przy dziewczynie. Beatrice natychmiast zaczęła przepraszać swoim piskliwym głosem, co jeszcze bardziej zdenerwowało bruneta. Z wielką chęcią chciał wyjść z tego domu, daleko od tej wariatki, jednak w myślach stanął mu obraz ojca. Przez jedną krótką chwilę wahał się, ale musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Westchnął lekko i wszedł do sypialni, wcześniej nie zaszczycając spojrzeniem Beatrice, która była już blisko płaczu. Włożył na siebie błękitną koszulę, ciemnogranatowe dżinsy oraz czarne adidasy. Nie uczesawszy się, wyszedł wprost na zalaną słońcem ulicę.

***

Leżała na łóżku po raz kolejny myśląc o swojej przyszłości. Marzyła o własnym ośrodku weterynaryjnym, ale bała się, że cały misternie ułożony plan runie, jak zamek z klocków, które budowała w dzieciństwie. Pieniędzmi nie musiała się martwić, ponieważ nazbierała ich na tyle dużo, aby starczyło na wybudowanie dobrego budynku, wraz z luksusowym wnętrzem. Martwiła się, także odkryciem. Przecież wiedziała, że jeśli zbuduje ośrodek, to także będzie chciała założyć stronę internetową kliniki. Teraz doszła do wniosku, że jej przyszywany ojciec może ją odnaleźć poprzez widniejące na stronie imię i nazwisko dziewczyny. Laurze od nadmiaru myśli kotłowało się w głowie. Zaryzykowałaby wszystko, by to marzenie się spełniło, jednak strach robił swoje. Nigdy nie potrafiła się przez niego przebić, a dzisiaj ta skorupa niespodziewanie pękła. Cała frustracja trzymana gdzieś w środku dziewczyny znalazła ujście. Szybko wstała z łóżka, nie patrząc na Daisy, która wygodnie usadowiła się na poduszce, a nagły ruch spowodował, że suczka się obudziła.
Laura zaplątała się w pościel i runęła do przodu. Zdenerwowana próbowała się wydostać, lecz jeszcze pogorszyła swoją sytuację. Kopała wierzgała się i tym razem skutecznie. Wstała i szybko wciągnęła na siebie białą bluzkę w kwieciste wzory, którą wsunęła pod jasnoniebieskie spodnie z podwyższonym stanem i białe szpilki. Włosy spięła w wysokiego, niedbałego koka, a za krótkie kosmyki delikatnie okalały twarz blondynki. Następnie oczy podkreśliła czarną kreską i tuszem do rzęs, a usta musnęła błyszczykiem. Przejrzała się w lustrze, upewniając się, czy może tak wyjść na ulicę, po czym pogłaskała lekko suczkę. Zeszła na dół, gdzie babcia już szykowała śniadanie.
   — Babciu idę na spacer. Wybacz, ale nie zdążę zjeść śniadania — powiedziała na jednym wdechu, biorąc w locie najbliższy owoc, leżący na półmisku. Delia jeszcze coś krzyknęła w odpowiedzi, ale Laura już wzięła torebkę z szafki i wyszła z domu. Wgryzła się w jabłko, zastanawiając się nad swoim  szybkim tempem. Przeczucie mówiło jej, aby energicznym krokiem wyszła z budynku. Intuicja nigdy jej nie zawiodła. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziła, że musiała ochłonąć i to pewnie, dlatego narzuciła tak szybkie tempo.
Znów jej myśli zaczęły krążyć wokół przyszłości. Teraz wiedziała, że może osiągnąć wszystko i będzie zmierzać wytrwale do osiągnięcia celu. Przecież już tak daleko zaszła... Zamyślenia przerwało jej zderzenie z czymś twardym i silnym. Zdezorientowana dziewczyna już miała upaść, gdy poczuła mocny uścisk dłoni na swojej talii. Spojrzała na mężczyznę, który wybawił ją od upadku. Bruneta najwidoczniej bawiła cała sytuacja, ponieważ cały czas patrzyła na nią roziskrzonym wzrokiem, próbując się nie roześmiać.
   — Przepraszam panią najmocniej. To moja wina, powinienem był bardziej uważać. — Laura chciała zaprzeczyć, jednak chłopak ciągnął dalej. — Nazywam się Andrew. Może mógłbym pani zrekompensować ten incydent filiżanką kawy? - zapytał rozbrajająco.
   — Laura, nie wiem... — powiedziała, ale po chwili namysłu rzekła — no dobrze... — Nie poznawała siebie, jeszcze kilka dni temu odmówiłaby nieznajomemu, ale teraz nie miała nic do stracenia. Zauważyła, że wszyscy w tym mieście są bardzo mili i może przez to się zgodziła... Chłopak był mile zaskoczony twierdzącą odpowiedzią. Nigdy nie miał daru do zapraszania gdzieś dziewczyn, odkąd zerwał z ukochaną... Nie chciał roztrząsać tej sprawy, która nadal bardzo mocno go bolała, chociaż minęło już sporo czasu. Nie pragnął rozpoczynać nowego związku, jednak uznał, że z chęcią zaprzyjaźni się z tą dziewczyną. Na pierwszy rzut oka można było przyznać, że Laura wydaje się być urocza, ale też nie głupia. Była naprawdę sympatyczną osobą i szczerze już dość miał ciągłej obecności kuzyna, który cały czas przejmował się tylko zaręczynami i chciał spędzić chociaż jeden dzień w obecności normalnej osoby. Kiedyś wiązał przyszłość z dziewczyną bliską jego sercu, nawet przekonał rodziców, aby pozwolili mu wybrać sobie kobietę swojego życia, o ile będzie ona z arystokratycznej rodziny. Całe plany, które wspólnie planował z narzeczoną, nie wypaliły. Wszystko runęło jak domek z kart. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Andrew sam nie wiedział, czym było to spowodowane. Opamiętał się, jednak przypominając sobie, że blondynka musi stać tak od dobrych pięciu minut. Spojrzał na nią. Laura przypatrywała mu się ukradkiem, widząc, że ten to zauważył szybko, odwróciła wzrok, rumieniąc się lekko.
   — Znam takie fajne miejsce. To niedaleko, a serwują tam naprawdę dobrą kawę — powiedział dumnie. Rodriguez kiwnęła lekko głową, idąc za chłopakiem, który opowiadał jej o restauracji z ożywieniem.
                W drodze rozmawiali o przyziemnych rzeczach, np. o zwierzętach, ulubionym kolorze, marzeniach. Laura nawet nie posądziłaby, że z taką łatwością przyjdzie jej prowadzić konwersację z chłopakiem. Zawsze myślała, że z nimi nie da się porozmawiać, patrząc na Lucasa, z którym, ilekroć próbowała przeprowadzić dyskusję, ten przystawiał się do niej. Zmieniła zdanie. Ten mężczyzna wydawał się inny...
                Z daleka było już widać szyld z napisem: " Wyspa tysiąca smaków". Ta nazwa niesamowicie zaciekawiła Laurę, która właśnie zmierzała do wejścia. Już w drzwiach powitał ją kuszący zapach dań, które serwował kelner zgłodniałym gościom.  Ściany restauracji pomalowane były w odcieniu głębokiej czerwieni. Stoliki były przyozdobione białymi kwiatami, stojącymi w szklanych, małych wazonach. Płatki róż leżały gdzieniegdzie na stolikach wraz ze świecami. Było bardzo romantycznie, co blondynka musiała przyznać, tylko dlaczego zaprosił ją w takie miejsce? To pytanie nieustannie krążyło po głowie Laury. Chłopak odsunął niebieskookiej krzesło. Uśmiechnęła się do niego, a w tym czasie brunet pozwolił sobie usiąść po drugiej stronie stolika, odwzajemniając gest. Kelner przyniósł im menu, szybko odchodząc od stolika, aby obsłużyć innych gości. Zgłodniała dziewczyna otworzyła kartę dań, po czym zaczęła przesuwać wzrokiem po posiłkach. Po kilku minutach zrezygnowała z tego, nie wiedząc co wybrać.
   — Mówiłeś, że znasz to miejsce, więc może byś mi coś zaproponował? — zapytała Laura.
   — Polecam talerz naleśników "niespodzianka" — odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.
   — Ale to jest drogie — oburzyła się.
   — Wszystko na mój koszt — odrzekł całkiem poważnie.
   — Przecież miałeś mi postawić tylko kawę, więc nie rozumiem, czemu chcesz jeszcze płacić za mój posiłek? Sama mogę to zrobić!
Po chwili podszedł do nich kelner, zapytał o zamówienie. Washington ubiegł dziewczynę, mówiąc:
   — Poprosimy dwa razy talerz naleśników „niespodzianka” i dwie kawy. — Kelner szybko spisał zamówienie do notesu i odszedł tak szybko, jak się pojawił. Laura westchnęła cicho.
   — Następnym razem ja płacę — powiedziała, kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
   — A będzie następny raz? — zapytał Andrew, szczerząc się, jak głupi do sera, na co blondynka się soczyście zarumieniła.
   — Może... - odpowiedziała tajemniczo. — Wszystko zależy od ciebie — szepnęła cicho, tak, że chłopak jej nie usłyszał.

******

Rozdział znów niesprawdzony! -,- Bardzo Was przepraszam, ale z tym wszystkim po prostu nie wyrabiam i postanowiłam, że do czasu aż napisze te przeklęte egzaminy będę dodawać rozdziały, co dwa tygodnie. Nie mam nawet czasu ich sprawdzić... 
Wiem, że w tym rozdziale jest też mało Arthura, ale w następnym będzie go więcej :).
Chciałam podziękować wszystkim komentującym! Naprawdę dziękuję, że komentujecie moją pracę, gdy ja nie mam czasu komentować Waszej. Po egzaminach obiecuję, że do każdego z Was zajrzę i zaserwuję Wam mega długi komentarz! :)
Dodatkowo chciałam Was poinformować, że zmieniłam nick z Amy na Calliste.
Pozdrawiam i do następnego :)

EDIT
Rozdział sprawdzony przez Pamę.

1 marca 2015

Rozdział VIII

"Kto nie ma odwagi do marzeń, nie będzie miał siły do walki."
André Malraux

                              Zatrzymały się przy małym, drewnianym domku. Laura domyśliła się, że tutaj musi mieszkać Cassandra. W myślach przyznała, że jeszcze nigdy nie spotkała tak tajemniczego i pięknego miejsca. Wszędzie można było uchwycić magię... 
Mały balkon wychodził na duży, kolorowy ogród. Gdzie tylko spojrzeć znajdowały się śliczne, różnobarwne kwiaty. Ogród przypominał jedyną w swoim rodzaju kolorową tęcze. Ptaki, które wylatywały ze swych gniazd, dodawały temu miejscu uroku. Wokół słychać było muzykę, znaną tylko podniebnym stworzeniom. Laura słuchała tego dźwięku, urzeczona. Wydawało jej się, że czas stanął w miejscu... Wszystko było dla niej nierealne, chociaż to tylko zwyczajna działka...  Widać było w nim "kobiecą rękę". Cass zrobiła kawał roboty. Brakło jej słów, aby wyrazić piękno ogrodu.                                               
                Pośrodku ogrodu znajdowała się wąska dróżka, która prowadziła do schodów. Zainteresowana dziewczyna bardzo chciała zobaczyć to miejsce, ale mogła tylko czekać, aż Cass sama ją tam zaprosi...        
                             Z lekkim trudem oderwała wzrok od przepięknego widoku, po czym zwróciła się do Cassandry, która przypatrywała jej się z uśmiechem.
   — To miejsce jest piękne. Nie wierzę, że zrobiłaś z niego coś tak magicznego...
   — To nie ja zrobiłam, a przyroda, ja tylko trochę jej pomogłam. Dasz się zaprosić na kolację? — Zmieniła temat.
   — Niestety nie mogę zostać, babcia się będzie martwić — powiedziała ze smutkiem. — Może innym razem.
Rozczarowana Cassandra pokiwała głową ze zrozumieniem i pożegnała się z dziewczyną. Laura już poznawała to miejsce, więc poszła do domu, cicho sobie podśpiewując.
                Weszła do budynku. Powiesiła czerwony płaszcz na wieszaku, po czym weszła do kuchni, wstawiając wodę. Dziewczyna wyjęła wszystkie potrzebne przedmioty i składniki, zabierając się do przygotowania obiadu. Na początku Laura musiała oddzielić białka od żółtek, ubijając białka ze szczyptą soli. Następnie dodała żółtka i cukier. Kolejny raz zmiksowała powstałą maź, nie zdążyła nawet dosypać mąki, gdy zagwizdał gwizdek w czajniku. Szybkim ruchem wyłączyła gaz, po czym znów zabrała się do roboty. Wsypała mąkę oraz nalała mleka do miski. Wszystko zaczęła delikatnie mieszać. Na rozgrzaną wcześniej patelnię wlała ciasto. Podsmażyła, a następnie złożyła omleta wpół. Po trzech minutach odwróciła go na druga stronę. Na sam koniec podała wypiek na talerz, dodając syrop klonowy i wiśnie z piwnicy babci. Całe danie świetnie się prezentowało. Następnie zrobiła jeszcze kilka omletów, po czym zalała do kubka cytrynową herbatę. Delikatny zapach jedzenia przyprowadził Delię do kuchni. Uśmiechnęła się do swojej wnuczki, zasiadając do stołu. Laura odwzajemniła gest, zajmując miejsce naprzeciwko babci.
                Jadły w milczeniu, jednak po pewnym czasie Delia odezwała się:
  —  Dlaczego włożyłaś do szafki połamane szpilki? — zapytała z dezaprobatą.
 — Przepraszam babciu, zupełnie o nich zapomniałam — powiedziała szczerze. — Zaraz je wyrzucę, ponieważ pewnie do niczego już się nie nadadzą.
Babcia pokiwała głową, po czym odeszła od stołu, aby pozmywać naczynia. Laura sama chciała to zrobić, lecz Delia powstrzymała ją gestem dłoni, nakazując jej odpocząć, po tak męczącym dniu. Niebieskooka przystanęła na tę propozycję, udając się do swojego pokoju, wcześniej wyrzucając szpilki do kosza. Żal jej było się ich pozbyć, jednak była do tego zmuszona. Dopiero gdy weszła do pokoju, zdała sobie sprawę, jaki jest piękny. Wcześniej tego nie zauważyła z powodu przemęczenia spowodowanego długą podróżą.
Łoże Laury było zasłane pościelą w kolorze ecru, podobnie, jak prześcieradło, które miało bardziej delikatny odcień.  Powyżej dwuosobowego łóżka, na ścianie znajdowały się pomalowane na brązowo japońskie kwiaty. Można by powiedzieć, że dodawały temu pokoju łagodności i spokoju. Natomiast po bokach miejsca do spania stały małe szafki nocne, na których postawiono małe, beżowe lampki. Po prawej stronie łóżka wstawiono okno. Parapet stanowił wygodną sofę... Po jej bokach położono poduszki o barwie ciemnego brązu. Szeroki parapet zasłany był białą narzutą w drobne kwiaty. Spokojnie zmieściłyby się na nim dwie osoby. Naprzeciwko miejsca do spania stała szafa. Po lewej stronie garderoby znajdował się piękny wzór. Znów okazał się nim japoński kwiat. Kilka centymetrów dalej stała toaletka zawalona różnymi perfumami Laury i nie tylko. Spośród nich można było ujrzeć wiele innych kosmetyków między innymi balsamy do ciała, cienie do powiek, tusz do rzęs, jednak dziewczyna najbardziej lubiła perfumy.
Na środku pokoju stał mały stolik z beżowymi pufami. Pod spodem leżał puszysty, biały dywan. Jasne barwy rozświetlały pokój, w którym wszystkie meble były w kolorze ciemnego brązu. Blondynka kochała brąz, beż, dlatego ten efekt zrobił na niej wrażenie.
                Jako dziecko Laura marzyła o takim właśnie pokoju. Choć jej rodzice byli bogaci, nigdy nie mówiła im o swoich marzeniach, potrzebach. Tylko tata Rodriguez potrafił zrozumieć wszystko, co mu opowiadała, o czym marzyła, jakie miała plany na przyszłość. Chciał zapewnić jej wszystko, czego pragnęła, jednak nie udało mu się to. Zginął z niewiadomych przyczyn, a blondynka równie mocno tęskni za nim, jak w pierwszej minucie, w której dowiedziała się o jego śmierci. W dzieciństwie poprzysięgła sobie, że, nawet, jeśliby się paliło i waliło, ucieknie z domu, który przysporzył jej tyle cierpień. Matka nigdy jej nie chciała posłuchać, nigdy jej nie pytała o zdanie. Musiała się zgodzić na wyjście za Lucasa, choć tego nie chciała. Miley mówiła jej, że zaaranżowali to małżeństwo wtedy, kiedy była jeszcze małym dzieckiem. Zawarli umowę z jego rodziną, ponieważ wiedzieli, że będzie on wpływowym i bogatym mężczyznom, jak jego ojciec. Laura nie chciała się na to zgodzić, ale to był jej obowiązek. W końcu nie wytrzymała presji i uciekła. Cieszyła się z tego, lecz domyślała się, że rodzina zacznie ją szukać i to tylko kwestia czasu, zanim ją znajdą.
                Przebrała się w piżamę, po czym położyła się do łóżka. Daisy, która zauważyła swoją właścicielkę, wskoczyła na materac, układając się wygodnie. Po kilku minutach blondynka zasnęła spokojnym snem.

***

   Starszy mężczyzna chodził dookoła pokoju, obmyślając plan. Coraz bardziej zdenerwowanym krokiem przemierzał pomieszczenie. Jeszcze nigdy nie był tak wyprowadzony z równowagi, jak dzisiaj. Wszystko zaczęło się walić. Rodzice Lucasa zadzwonili, dopytując się o Laurę. Niestety dowiedzieli się o jej ucieczce i nie byli tym zachwyceni, jednak Lucas zaangażował się w sprawę i rozpoczął poszukiwania. Ojciec blondynki był pewien, że już nic nie ochroni "córki" przed zamążpójściem.  Udobruchał rodziców Lucasa, tym, że jeśli "jego" córka wróci, to na następny dzień stanie na ślubnym kobiercu i podpisze intercyzę. Nie będzie mogła się wywinąć, a Patrick był tym nieporuszony. Nie przejmował się losem Laury. Była tylko pionkiem w jego grze, którym trzeba było umiejętnie pokierować. 
Rozmyślania przerwał mu telefon.
   — Nic nie znalazłem, jednak nadal będę szukać. Może wezwać detektywa? — zapytał głos po drugiej stronie.
   — Lucasie nie jesteśmy aż tak zdesperowani. Na razie poszukajmy na własną rękę. Poszukiwania trwają niespełna jeden dzień, a ty już się poddajesz? Nie poznaję cię. Weź się w garść, chyba się nie zakochałeś? — zironizował.
   — Nie — odpowiedział szybko. — Znajdę ją, a wtedy pożałuje, że nawet pomyślała o ucieczce, obiecuję ci to.
   — I tak ma być — szepnął w odpowiedzi, rozłączając się.

   — Nie myśl, że cię nie znajdę. Prędzej, czy później, pożałujesz tego, co zrobiłaś. Wyeliminuję cię — krzyknął.

******

Rozdział mi się kompletnie nie podoba, a nie mam czasu, aby go poprawić. 
Przepraszam za wszystkie błędy, ale znów za późno ten rozdział wysłałam becie.

EDIT
Rozdział sprawdzony przez Pamę.