25 maja 2014

Rozdział XXIII

Komentujesz = dzięki temu mam wenę i przepełnia mnie ogromne szczęście = nowe pomysły = lepszy rozdział.


Zachęcam do zadawania pytań: http://ask.fm/Amy25082

******

    Siedziałam przy stole z kubkiem gorącej herbaty. Moja przyjaciółka próbowała ze mnie wydobyć słowo, ale ja nie potrafiłam nic powiedzieć. Tak bardzo chciałam się z nim zobaczyć, pragnęłam ujrzeć go żywego.  Gdy byłam małym dzieckiem, marzyłam o księciu z bajki, a gdy już go spotkałam, okazało się, że jest w szpitalu i nie wiadomo, czy kiedykolwiek go zobaczę. Tęskniłam za jego uśmiechem, za głupimi minami, które robił, gdy powiedział coś złego. Właśnie dzisiaj uświadomiłam sobie to, jak bardzo go kocham. Nie potrafiłam się z tego wyleczyć. Nie chciałam.
   Podniosłam się z krzesła, wycierając  łzy rękawem bluzki. Wyszłam na dwór. W tej chwili nie obchodziły mnie nawoływania przyjaciółki, musiałam, jak najszybciej zobaczyć Dominica. Wsiadłam do wcześniej zamówionej taksówki i odjechałam nie oglądając się za siebie.
    Dojechawszy na miejsce, od razu popędziłam do punktu informacyjnego. Przywitała mnie miła, starsza pani. Powoli wyjaśniłam sytuację, czekając na odpowiedź. W czasie gdy staruszka szukała miejsca, gdzie leży mężczyzna, ja zastanawiałam się, nad tym co zrobię, jeśli okaże się, że nie udało się go uratować. Czas płynął wolno jak nigdy wcześniej. Nareszcie po dość długim dla mnie czasie wiedziałam, gdzie leży. Chciałam od razu go zobaczyć, lecz musiałam iść jeszcze do lekarza.
    Weszłam do pokoju, w którym przyjmował doktor. Przeglądał jakieś dokumenty, przez co mnie nie dostrzegł, choć pukałam kilka razy.
  - Dzień dobry. – Spojrzał na mnie zdziwiony. – Pukałam, ale nikt mi nie odpowiadał, więc weszłam. Chciałam się dowiedzieć, co się stało podczas wypadku Dominicowi Whitmanowi. – Lekarz westchnął, wskazując ręką na krzesło.
   - Dzień dobry, pani z rodziny? – Musiałam jak najszybciej coś wymyślić. Do głowy wpadł mi niesamowity pomysł, za który z pewnością będzie mnie czekała kara, ale nie mogłam inaczej postąpić, niż skłamać. – Jestem jego narzeczoną i bardzo chciałabym się dowiedzieć, jak wygląda jego stan. – Śledził mnie badawczym spojrzeniem, ale ja nie dałam się, musiałam wiedzieć co mu jest.
   - Nie będę pani okłamywał. Jego stan jest zły, a nawet gorzej. Gdyby karetka nie dojechała na czas, nie wiem, co stałoby się z pani narzeczonym.
   - Jest szansa? – zapytałam załamującym się głosem. Nie chciałam go stracić, nie w tej chwili.
  - Zawsze jest. Pani przyszły mąż i tak ma tylko parę miesięcy życia. Jest ciężko chory na ostrą białaczkę szpikową. Objawia się niedokrwistością, zakażeniem, mogą także wystąpić bóle kostno-stawowe.
   - Ale ja ich nie zauważyłam – powiedziałam i to był mój błąd.
   - Gdyby pani naprawdę była jego narzeczoną, wiedziałaby, że jego skóra zabarwiła się prawie na kolor żółty, ale nie całkowicie. Tylko niektóre miejsca skóry się zażółciły. Na szczęście tabletki, których używa pani „narzeczony”, spowodowały zanik tego koloru – rzekł z furią wymalowaną w oczach, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć, w końcu zebrałam się w sobie. 
– Gdy się kogoś kocha, jest się zdolnym do wszystkiego, nawet do kłamstwa, aby wiedzieć, co się stało ukochanej osobie. – Wyszłam z gabinetu, głośno trzaskając drzwiami. Zdążyłam jeszcze zauważyć lekkie zmieszanie na twarzy doktora.

    Idąc do jego pokoju, myślałam, dlaczego nie powiedział mi o tej chorobie. Musi się leczyć, wierzyć, że uda mu się wyzdrowieć. Nie może umrzeć. Chciałabym, aby żył dla mnie. Nie wierzyłam w to, że umrze w tak młodym wieku. Nie zdążyłam mu nawet wyznać swoich uczuć. Nienawidziłam siebie za to. Gdybym zrobiła to wcześniej, teraz byłabym już żoną Dominica. Chciałam za niego wyjść za mąż, mieć dzieci, a potem zestarzeć się, bawiąc wnuki. Nie chciałam takiego życia. Jakbym go wcześniej poznała… Wszystko byłoby inne… Ja byłabym inna…

******
Ten rozdział mi się nie podoba...Dużo jest pewnie powtórzeń i błędów, ale tego rozdziału także nie sprawdziła mi beta... Gdyby ktoś zobaczył jakiś błąd to proszę napisać, zaraz go poprawię :). 
Pewnie Was zaskoczyłam... Myślicie, że Dominic wyzdrowieje, czy też nie? 
Coś mało komentarzy pod ostatnim rozdziałem, bo tylko czternaście, a pod wcześniejszymi było ponad dwadzieścia, ale to pewnie, dlatego że nie macie czasu przez szkołę ;). Mam nadzieję, że pod tym będzie ich więcej :D.
Rozdział dedykuje Rudej. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Normalnie zawsze przy czytaniu Twoich długich i miłych komentarzy ciesze się, jak mysz do sera :D. Nigdy nie sądziłam, że takiej pisarce, jak Ty spodoba się mój blog. Widzę, że masz dużo blogów, jak Ci się udaje wszystkie komentować? Jeszcze raz dziękuję, bo wcale przecież nie musisz komentować mojego opowiadania, a to robisz :). 

Edit
Rozdział poprawiony :)

11 maja 2014

Rozdział XXII

Komentujesz = dzięki temu mam wenę i przepełnia mnie ogromne szczęście = nowe pomysły = lepszy rozdział.


Zachęcam do zadawania pytań: http://ask.fm/Amy25082

******

Nic się nie działo, lecz w pewnym momencie ujrzałam dobrze znane mi osoby. Szybko podjechałam pod dom. Zobaczyłam Alex śmiejącą się do mnie. Odetchnęłam z ulgą, już myślałam, że nigdy stamtąd nie wyjdą. Wsiedli do samochodu.
    Już miałam odjeżdżać, gdy usłyszałam głośny trzask. Kierownica "wyleciała mi z rąk", lecz szybko ją opanowałam.
   - Cholera! – Zorientowałam się, że przebili mi oponę. To był okropny dzień. Miałam już wszystkiego dość... Jak stąd wyjedziemy? We wstecznym lusterku zobaczyłam biegnących ludzi, którzy w ręku trzymali broń. Nie mogłam dalej jechać z przebitą oponą, więc musieliśmy wysiąść z samochodu i sobie jakoś z nimi poradzić.
   Podbiegli do nas. Eddy trzymał się cały czas obok mnie. Chciałam, aby to całe porwanie było tylko jakimś głupim snem.
   - Oddajcie mi Alex, a nic wam się nie stanie – powiedziała Angelina. Nie poznałam jej. Bardzo się zmieniła, chociaż nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd się widziałyśmy.
   - Przestań już grać w te swoje gierki. Daj nam święty spokój. Zapomnijmy o tym całym zdarzeniu. Zniknij z naszego życia – powiedziała Alex, która jako jedyna się chyba nie bała. Rudowłosa jeszcze bardziej się wściekła. Mogła lepiej milczeć, może wyszlibyśmy z tego cało...
    - Zapłacisz za to, suko! – krzyknęła mierząc pistoletem w kierunku Alex. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Dominic podbiegł do lekko oszołomionej dziewczyny i ochronił ją własnym ciałem przed zbliżającą się kulką. Upadł na ziemię.
Oczami Alex
To nie może być prawda, tylko nie on. Mogłam to być ja. Dlaczego? Dlaczego mnie uratował? Nic nie mogło opisać mojego bólu, który rozchodził się po całym ciele. Ta niemoc mnie zabijała. Nie mogłam mu pozwolić się wykrwawić, nie teraz, gdy w końcu uzmysłowiłam sobie, co do niego czuję.
   - Zostaw mnie! – krzyknęłam do zbliżającej się przyjaciółki. Po chwili usłyszałam tak znienawidzony głos Angeliny.
   - Teraz jesteśmy kwita.
Odeszła, a ja upadłam obok niego. Łzy spływały mi po twarzy. Nie mogłam tak patrzeć na jego cierpienie. Ann szybko zadzwoniła po karetkę.
Dominic cały czas patrzył na mnie, a ja się o niego bałam. Jeszcze nigdy nie czułam takiego strachu o drugą osobę. Co się stanie, jeśli umrze? Histerycznie próbowałam coś zrobić, ale nie potrafiłam mu pomóc.
   - Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze, tylko nie umieraj! – wydusiłam. To nie może się tak skończyć. Brunet popatrzył na mnie z bólem w oczach. Chwycił mnie za rękę i powiedział:
   - Kocham cię. – W innych okolicznościach z pewnością skakałabym ze szczęścia, lecz teraz modliłam się tylko o to, aby przeżył. Zamknął oczy, a jego ręka znieruchomiała. Nie wiedziałam, co się dzieje. Na miejsce przyjechała karetka. Byłam jak w amoku. Słyszałam, jak ludzie coś wykrzykują. Podnoszą mnie z ziemi, szarpią, abym się odsunęła, lecz ja chciałam być przy nim. Krzyczałam, wyrywałam się, lecz oni byli silniejsi. Weszli do karetki wraz z miłością mojego życia. Nie pozwolili mi wsiąść z nimi. Nie wiedziałam, co mam robić, co myśleć. Widziałam tylko zamykające się drzwi ambulansu.
   - Jedziemy za nimi – krzyknęłam. – Muszę przy nim być – rzekłam załamującym się głosem.
   - Nie, najpierw jedziemy do domu. Jak się uspokoisz, pojedziemy do szpitala.
   - Zamówcie taksówkę, ja wszystko załatwię z samochodem – powiedział Eddy.
      Po pewnym czasie taksówka przyjechała na miejsce, zabierając nas prosto do mojego domu.


******

Ważne!
Tego rozdziału niestety nie sprawdziła mi beta i może być dużo błędów, do tego dochodzi mój brak czasu... Wszystkie zaległości nadrobię! Tylko teraz mam bardzo dużo sprawdzianów całorocznych i nauczyciele szaleją, bo za rok mamy egzamin gimnazjalny i denerwują się, jakbyśmy to mieli pisać jutro... ;/. Znając życie i tak większości zapomnę i będę się uczyć od nowa za rok :D. 
Mam nadzieję, że tak dużo błędów nie ma :). 
Mam ważną informację! Jeśli ktoś komentuje tak: ale fajny rozdział cuudowny  i przepisze prawie identyczne zdanie, jak w komentarzu powyżej, to sama nie będę komentować jego rozdziałów, ponieważ sama je czytam i próbuje wymyślić jakiś sensowny komentarz... Od razu informuje, aby potem nie było, że nagle nie czytam, bo ja nie chce takich komentarzy, jeszcze reklamujących bloga. Wejdę, ale proszę spamować w zakładce "spam". Autorka będzie powiadomiona dlaczego nie czytam jej rozdziałów lub odpłacę się tym samym. Wybaczcie, ale jeśli wy nie macie czasu czytać moich rozdziałów, ja nie mam teraz czasu czytać waszych, a co dopiero komentować... 
Rozdział dedykuję Magdalenie, magdzie m. Jesteś genialna! Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak swoimi komentarzami motywujesz mnie do pisania :).

Edit
Rozdział poprawiony :)