"Ach, co za oszczędność czasu – zakochać się od pierwszego wejrzenia!"
Janina Ipohorska
— Wróciłam — krzyknęła rozradowana
blondynka, zamykając drzwi za Daisy, która po chwili rozciągnęła się na dywanie
przy kominku. Nikt nie odpowiedział dziewczynie. Zdziwiona weszła do pokoju
babci, zastanawiając się dlaczego Delia nie wyszła jej na powitanie.
— Może gdzieś wyszła — pomyślała.
Przystanęła w rogu pokoju, widząc, jak jej
babcia rozpacza nad starą fotografią. Westchnęła cicho. Chyba już wiedziała
kogo ona przedstawia i nie była z tego powodu zadowolona, bowiem za wszelką
cenę chciała uniknąć wszelkich wspomnień związanych z ojcem, ponieważ one
mogłyby przysporzyć więcej bólu. Podeszła bliżej, patrząc przez ramię babci na
zdjęcie. Przedstawiało ono szczęśliwą Laurę wraz z tatą, gdy była jeszcze małym
dzieckiem. Dziewczyna uśmiechnęła się na wspomnienie tego dnia.
— Tato, zobacz! — pisnęła podniecona, mała
dziewczynka. — Kupisz mi takiego kotka? — zapytała słodko, wskazując na
uciekającego zwierzaka.
— Jak ci mama pozwoli, to czemu nie? —
odpowiedział uśmiechnięty Ignacio, biorąc małą na ręce i kręcąc wokół własnej
osi. Blondynka śmiała się z uciechy. Uwielbiała, gdy tata ją kręcił. Wesoła
Miley wyskoczyła zza drzew, krzycząc " uśmiech", po czym można było
usłyszeć ciche kliknięcie aparatu.
Niestety wiedziała, że ten dzień nigdy już nie powróci. Nic dwa razy sie nie zdarza... Może tylko powtarzać te zdarzenia we wspomnieniach, wierząc, że kiedyś ten ból minie i będzie mogła wieść normalne, szczęśliwe życie.
—
Babciu, nie zadręczaj się tak tym... Niektórzy mówią, że jeśli się wszystko wyrzuci
z siebie to będzie trochę lżej. Opowiedz mi dalszą historie o naszej rodzinie —
poprosiła.
Delia westchnęła cicho, jednak kiwnęła głową z
potwierdzeniem. Nie mogła przecież tego ciągnąć w nieskończoność. Opowie jej trochę, po czym resztę zrelacjonuje Laurze w późniejszym czasie. Co za dużo to nie
zdrowo, jak często powtarzała mama Deli.
—
Potem urodził się Ignacio. Nic się nie działo, nie wliczając kłótni o byle co z
Washingtonami do dnia, w którym twój tata ukończył dwadzieścia sześć lat. Spotkał twoją mamę i nie wiem, jak to możliwe, ale zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Byli w sobie zakochani po uszy, jednak kiedyś należało ją przedstawić rodzicom i tu nie było za kolorowo... Gdy nastąpił ten moment, Miley od samego początku była wobec nas opryskliwa. Nikt nie wiedział dlaczego, nawet Ignacio, który potem przepraszał za jej zachowanie. Po kilkunastu miesiącach oświadczył się jej. Przed ślubem zdołaliśmy z nim porozmawiać. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy aby na pewno jest pewien swojej decyzji i czy nie będzie jej żałował. Mimo że nie chcieliśmy tego ślubu, zgodziliśmy się na niego, tylko i wyłącznie pragnąc jego szczęścia. Nic nie dałoby wybicie Miley z głowy Ignacio i postawieniem go na ślubnym kobiercu z inną, odpowiadającą nam dziewczyną. Nie chcieliśmy zmuszać go do ślubu bez miłości. Wkrótce ją poślubił i nowo upieczone małżeństwo wprowadziło się do nas. Starałam się unikać Miley , ale niezbyt mi to wychodziło, patrząc na to, że mieszkałyśmy pod jednym dachem. Nie chciałam wpadać jej w drogę. Potem urodziłaś się ty. Miley zmieniła do nas nastawienie i była milsza. Odetchnęłam wtedy z ulgą, bowiem myślałam, że kobieta się już nigdy nie zmieni.
Mijały lata, a ty rosłaś jak na drożdżach, gdy ukończyłaś dziesięć lat, w Miley znów coś wstąpiło. Nie wiem jakim cudem, ale namówiła Ignacio na przeprowadzkę, choć odmawiał jej kilkakrotnie. Do tego dnia nie wiem, co przyczyniło go do tego wyjazdu... Kilkanaście dni później przeprowadzili się do Londynu wraz z tobą. Myślałam, że serce mi pęknie. Twoja matka odebrała mi jedynego syna, ciebie i męża, który wkrótce po tym wydarzeniu dostał zawału serca i zmarł... Wysyłałam listy z powiadomieniem o śmierci twojego dziadka, prośbami o krótką rozmowę z tobą, ale wszystkie listy wracały z powrotem i wydaje mi się, że odsyłała je Miley. Osiem lat po waszej wyprowadzce dowiedziałam się z gazet o śmierci Ignacio. To był potężny cios. Chciałam nawet pojechać do Londynu i wziąć cię ze sobą, ale bałam się, że namąciła ci w głowie. Przez te wszystkie lata myślałam, że mnie nienawidzisz aż do czasu, w którym do mnie przyjechałaś. Przez cały twój pobyt tutaj dziękuję Bogu za to, że przysłał cię do mnie i wysłuchał wszystkich moich próśb o spotkanie z tobą — zakończyła
część swojej opowieść. Łzy spływały jej po policzku, a wstrząśnięta Laura
przytuliła się do babci, szepcząc kojące słowa.
— Co
z testamentem? Moja matka wszystko wzięła? — zapytała po kilkunastu minutach,
na co babcia przytaknęła, szepcząc: — Nie wiem jakim cudem wszystko jej
zapisał. — Wiedziała, że Laura nie jest gotowa, aby dowiedzieć się o tym, że
Miley zabrała jakąś dużą paczkę, która miała być przekazana Laurze. List, który
przyszedł jej tydzień po śmierci Ignacio miała otrzymać Laura, kończąc szesnaście lat
(czyli zaraz po śmierci ojca), lecz wcześniej nie udało się im spotkać, a teraz
jej wnuczka jeszcze nie była gotowa na jakiekolwiek rzeczy, które należały do
ojca. Postanowiła, że niebawem przekaże jej skrawek papieru.
—
Wszystkiego się dowiem, nie martw się — powiedziała z determinacją. — Dowiem
się co tutaj jest grane...
***
Arthur po raz kolejny siedział w ogrodzie na
trawie, wpatrując się w gwiazdy
— Jak mam to powiedzieć Beatrice? Co ja
powiem ojcu, gdy mnie zapyta, czy jej się oświadczyłem? — Codziennie zatracał się w myślach, zastanawiając się, jak to wszystko wytłumaczy
rodzinie. Za kilkanaście dni musieli wyjechać, a Arthur wciąż nie był pewien
swojej decyzji. Raz mówił, że ją poślubi, drugi raz kategorycznie temu
zaprzeczał. Sam nie wiedział, co powinien zrobić i to było w tym najgorsze... Z
rozmyślań wyrwał go głos Beatrice, która szukała go po całym ogrodzie.
— O
tutaj jesteś — szepnęła, uśmiechając się szeroko. Już minęła jej złość na
niego. Wiedziała, że może nigdy nie nastąpić ten moment, w którym ją przeprosi,
ale nie traciła nadziei. — Może moglibyśmy zostać tu na dłużej? Miesiąc, dwa? To
miejsce jest przepiękne!
Arthur po raz pierwszy od wielu miesięcy
uśmiechnął się do niej. Oto nadchodził ratunek.
— W
porządku — odrzekł. Cieszyła go myśl na to, że miał jeszcze kilka dodatkowych dni na zastanowienie. Bądź co bądź, musiał się spieszyć z podjęciem decyzji.
Beatrice także zadowoliła ta wiadomość. Nie
sądziła, że jej przyszły mąż zgodzi się na wydłużenie pobytu. Wreszcie miała
szansę zniszczyć Cassandre. Raz na zawsze.
******
Ten rozdział to jedna wielka tragedia!