28 czerwca 2015

Rozdział XV

"Ach, co za oszczędność czasu – zakochać się od pierwszego wejrzenia!"

Janina Ipohorska

   — Wróciłam — krzyknęła rozradowana blondynka, zamykając drzwi za Daisy, która po chwili rozciągnęła się na dywanie przy kominku. Nikt nie odpowiedział dziewczynie. Zdziwiona weszła do pokoju babci, zastanawiając się dlaczego Delia nie wyszła jej na powitanie.
   — Może gdzieś wyszła — pomyślała.
Przystanęła w rogu pokoju, widząc, jak jej babcia rozpacza nad starą fotografią. Westchnęła cicho. Chyba już wiedziała kogo ona przedstawia i nie była z tego powodu zadowolona, bowiem za wszelką cenę chciała uniknąć wszelkich wspomnień związanych z ojcem, ponieważ one mogłyby przysporzyć więcej bólu. Podeszła bliżej, patrząc przez ramię babci na zdjęcie. Przedstawiało ono szczęśliwą Laurę wraz z tatą, gdy była jeszcze małym dzieckiem. Dziewczyna uśmiechnęła się na wspomnienie tego dnia.

   — Tato, zobacz! — pisnęła podniecona, mała dziewczynka. — Kupisz mi takiego kotka? — zapytała słodko, wskazując na uciekającego zwierzaka.
   — Jak ci mama pozwoli, to czemu nie? — odpowiedział uśmiechnięty Ignacio, biorąc małą na ręce i kręcąc wokół własnej osi. Blondynka śmiała się z uciechy. Uwielbiała, gdy tata ją kręcił. Wesoła Miley wyskoczyła zza drzew, krzycząc " uśmiech", po czym można było usłyszeć ciche kliknięcie aparatu.

Niestety wiedziała, że ten dzień nigdy już nie powróci. Nic dwa razy sie nie zdarza... Może tylko powtarzać te zdarzenia we wspomnieniach, wierząc, że kiedyś ten ból minie i będzie mogła wieść normalne, szczęśliwe życie.
   — Babciu, nie zadręczaj się tak tym... Niektórzy mówią, że jeśli się wszystko wyrzuci z siebie to będzie trochę lżej. Opowiedz mi dalszą historie o naszej rodzinie — poprosiła.
Delia westchnęła cicho, jednak kiwnęła głową z potwierdzeniem. Nie mogła przecież tego ciągnąć w nieskończoność. Opowie jej trochę, po czym resztę zrelacjonuje Laurze w późniejszym czasie. Co za dużo to nie zdrowo, jak często powtarzała mama Deli.
   — Potem urodził się Ignacio. Nic się nie działo, nie wliczając kłótni o byle co z Washingtonami do dnia, w którym twój tata ukończył dwadzieścia sześć lat. Spotkał twoją mamę i nie wiem, jak to możliwe, ale zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Byli w sobie zakochani po uszy, jednak kiedyś należało ją przedstawić rodzicom i tu nie było za kolorowo... Gdy nastąpił ten moment, Miley od samego początku była wobec nas opryskliwa. Nikt nie wiedział dlaczego, nawet Ignacio, który potem przepraszał za jej zachowanie. Po kilkunastu miesiącach oświadczył się jej. Przed ślubem zdołaliśmy z nim porozmawiać. Chcieliśmy się dowiedzieć, czy aby na pewno jest pewien swojej decyzji i czy nie będzie jej żałował. Mimo że nie chcieliśmy tego ślubu, zgodziliśmy się na niego, tylko i wyłącznie pragnąc jego szczęścia. Nic nie dałoby wybicie Miley z głowy Ignacio i postawieniem go na ślubnym kobiercu z inną, odpowiadającą nam dziewczyną. Nie chcieliśmy zmuszać go do ślubu bez miłości. Wkrótce ją poślubił i nowo upieczone małżeństwo wprowadziło się do nas. Starałam się unikać Miley , ale niezbyt mi to wychodziło, patrząc na to, że mieszkałyśmy pod jednym dachem. Nie chciałam wpadać jej w drogę. Potem urodziłaś się ty. Miley zmieniła do nas nastawienie i była milsza. Odetchnęłam wtedy z ulgą, bowiem myślałam, że kobieta się już nigdy nie zmieni.
Mijały lata, a ty rosłaś jak na drożdżach, gdy ukończyłaś dziesięć lat, w Miley znów coś wstąpiło. Nie wiem jakim cudem, ale namówiła Ignacio na przeprowadzkę, choć odmawiał jej kilkakrotnie. Do tego dnia nie wiem, co przyczyniło go do tego wyjazdu... Kilkanaście dni później przeprowadzili się do Londynu wraz z tobą. Myślałam, że serce mi pęknie. Twoja matka odebrała mi jedynego syna, ciebie i męża, który wkrótce po tym wydarzeniu dostał zawału serca i zmarł... Wysyłałam listy z powiadomieniem o śmierci twojego dziadka, prośbami o krótką rozmowę z tobą, ale wszystkie listy wracały z powrotem i wydaje mi się, że odsyłała je Miley. Osiem lat po waszej wyprowadzce dowiedziałam się z gazet o śmierci Ignacio. To był potężny cios. Chciałam nawet pojechać do Londynu i wziąć cię ze sobą, ale bałam się, że namąciła ci w głowie. Przez te wszystkie lata myślałam, że mnie nienawidzisz aż do czasu, w którym do mnie przyjechałaś. Przez cały twój pobyt tutaj dziękuję Bogu za to, że przysłał cię do mnie i wysłuchał wszystkich moich próśb o spotkanie z tobą — zakończyła część swojej opowieść. Łzy spływały jej po policzku, a wstrząśnięta Laura przytuliła się do babci, szepcząc kojące słowa.
   — Co z testamentem? Moja matka wszystko wzięła? — zapytała po kilkunastu minutach, na co babcia przytaknęła, szepcząc: — Nie wiem jakim cudem wszystko jej zapisał. — Wiedziała, że Laura nie jest gotowa, aby dowiedzieć się o tym, że Miley zabrała jakąś dużą paczkę, która miała być przekazana Laurze. List, który przyszedł jej tydzień po śmierci Ignacio miała otrzymać Laura, kończąc szesnaście lat (czyli zaraz po śmierci ojca), lecz wcześniej nie udało się im spotkać, a teraz jej wnuczka jeszcze nie była gotowa na jakiekolwiek rzeczy, które należały do ojca. Postanowiła, że niebawem przekaże jej skrawek papieru.
   — Wszystkiego się dowiem, nie martw się — powiedziała z determinacją. — Dowiem się co tutaj jest grane...

***

Arthur po raz kolejny siedział w ogrodzie na trawie, wpatrując się w gwiazdy
    — Jak mam to powiedzieć Beatrice? Co ja powiem ojcu, gdy mnie zapyta, czy jej się oświadczyłem? — Codziennie zatracał się w myślach, zastanawiając się, jak to wszystko wytłumaczy rodzinie. Za kilkanaście dni musieli wyjechać, a Arthur wciąż nie był pewien swojej decyzji. Raz mówił, że ją poślubi, drugi raz kategorycznie temu zaprzeczał. Sam nie wiedział, co powinien zrobić i to było w tym najgorsze... Z rozmyślań wyrwał go głos Beatrice, która szukała go po całym ogrodzie.
   — O tutaj jesteś — szepnęła, uśmiechając się szeroko. Już minęła jej złość na niego. Wiedziała, że może nigdy nie nastąpić ten moment, w którym ją przeprosi, ale nie traciła nadziei. — Może moglibyśmy zostać tu na dłużej? Miesiąc, dwa? To miejsce jest przepiękne!
Arthur po raz pierwszy od wielu miesięcy uśmiechnął się do niej. Oto nadchodził ratunek.
   — W porządku — odrzekł. Cieszyła go myśl na to, że miał jeszcze kilka dodatkowych dni na zastanowienie. Bądź co bądź, musiał się spieszyć z podjęciem decyzji.

Beatrice także zadowoliła ta wiadomość. Nie sądziła, że jej przyszły mąż zgodzi się na wydłużenie pobytu. Wreszcie miała szansę zniszczyć Cassandre. Raz na zawsze.

******

Ten rozdział to jedna wielka tragedia! 

14 czerwca 2015

Rozdział XIV

"Bez cier­pienia nie zro­zumie się szczęścia."
Fiodor Dostojewski

Laura zanurzyła się po samą brodę w morzu, uśmiechając się lekko. Mogłaby przeżywać tę chwilę tysiąc razy, a ta i tak nie znudziłaby się jej do końca życia. Bez strachu, smutku, żalu... Wreszcie mogła powiedzieć sobie, że jest szczęśliwa. Cassandra była tego samego zdania, co dziewczyna. Z przyjemnością pływała w letniej wodzie, chlapiąc Laurę przy okazji. Po chwili oddała jej i tak rozpoczęła się wojna... Biegały wzdłuż brzegu, próbując uchronić się przed zbliżają się wodą. Ludzie patrzyli na nie z zazdrością, a dziewczyny nie przejmowały się tłumem gapiów. Śmiały się w niebogłosy mokre od stóp do głów. W końcu zmęczone opadły na koc Laury.
   — Przyniosę nam coś do picia, zaraz wrócę — powiedziała wesoło. Blondynka skinęła głową, patrząc na bawiące się dzieci w piasku. Po paru sekundach jej wzrok przykuł przystojny brunet, który kogoś przypominał dziewczynie... Spojrzał na nią swoimi błękitnymi oczami i już wiedziała, kto to jest. Parę metrów od niej stał łamacz szpilek jak w myślach nazwała go Laura.

***

Kilka minut wcześniej Arthur wybrał się na plażę wraz z uwieszoną na jego ramieniu Beatrice. Spacerowali blisko morza, myśląc o czymś zupełnie innym... Brunet rozmyślał nad tym, że kobieta, z którą się wybrał na spacer, powoli doprowadza go do szału samą swoją obecnością, a na razie nie miał siły, aby z nią porozmawiać o ich "udawanym związku". Nie mógł tego ciągnąć w nieskończoność, ale dla niego nie była to odpowiednia chwila na taką rozmowę. Może nigdy ona nie nastąpi... Nie wiedział, jak postąpić. Z jednej strony chciał ją poślubić ze względu na ojca. Pragnął, by w końcu był dumny z niego; a z drugiej nie chciał jej widzieć na oczy. Nie kochał jej, nie szalał za nią. Nie miał potrzeby brać ślubu. Rozwodził się nad tym od kilku dni i jeszcze do niczego nie doszedł... Czy miał ochotę na to, aby widzieć Beatrice o każdej porze dnia i nocy? Odpowiedź sama się nasuwała. Nie ożeni się z tą kobietą za nic w świecie. Teraz przydałoby się porozmawiać z szatynką oraz wyjaśnić tę sprawę z ojcem... A to będzie niezwykle trudne...
Natomiast Beatrice myślała nad tym, jak będzie jej się układać z Arthurem po ślubie. Czy będzie dla niej taki zimny, jak dotychczas? Cały czas się nad tym zastanawiała i nie wiedziała, czy ma dalej w to brnąć. Zrobi wszystko, aby przy nim być, lecz, czy tego naprawdę chce? Pragnęła tego jak niczego innego na świecie. Zaczynała podejrzewać najgorsze, a mianowicie, że się w nim powoli zakochuje i nie mogła nic na to poradzić.
   — Przyniosę nam coś do picia — rzekła.
Arthur nawet nie zauważył, kiedy poszła. Widział już tylko ciemnoniebieskie oczy.

***

Cass gwałtownie się zatrzymała, tym samym wylewając zawartość kubka na piach. Jednak nie przejmowała się tym, bo była zajęta wpatrywaniem się w mężczyznę, który był jej bardzo dobrze znany… Z daleka ujrzała Arthura Washingtona. Tej osoby nie mogła z nikim innym pomylić, a bardzo chciałaby, żeby tak było… Wystraszona schowała się za małym sklepem z lodami.
   — Nie, to nie może być prawda… — szepnęła rozgorączkowana.
Westchnęła cicho, wychylając się lekko zza budynku, aby sprawdzić, czy mężczyzna jeszcze tam jest. Nie było po nim śladu. Uśmiechnęła się cicho z własnego szczęścia i poszła drugi raz napełnić kubki.
          Cassandra powolnym krokiem ruszyła ku Laurze, lecz przeszkodziła jej w tym Beatrice, która stanęła naprzeciwko niej.
   — Kogo my tu mamy… Biedna, mała dziewczynka zapomniała, jak wrócić do domu? Arthur będzie uszczęśliwiony, kiedy mu powiem kogo spotkałam — powiedziała, uśmiechając się jadowicie.
  — Beatrice, dobrze wiemy, że nic z tą informacją nie zrobisz. Potrafisz tylko wszystkich zastraszać. Jesteś tylko pustą laleczką, która myśli, że pozjadała wszystkie rozumy. Jeśli tak bardzo chcesz powiedz mu, że mnie spotkałaś. Proszę bardzo, ale mnie to już nie obchodzi — rzekła opanowanym głosem, choć w środku drżała ze strachu. Dziewczyna popatrzyła na nią z nienawiścią, po czym zamaszystym krokiem odeszła. Cassandra odetchnęła z ulgą, ruszając w stronę Laury.

***

Wściekła Beatrice w końcu znalazła Arthura, który stał w wodzie po pas, wpatrując się w słońce, znajdujące się już wysoko na niebie. Podeszła do niego, wciskając mu kubek do ręki. Zdziwiony zerknął na nią, ale szatynka odwróciła się, oczekując przeprosin. Od lat ją olewał, lecz teraz miała już takiego zachowania dość. Chciała zmienić jego postawę względem niej. Może wreszcie miał nastąpić ten moment, w którym Arthur przyzna się do swojego paskudnego zachowania?
    Czekała  dziesięć minut, ale niestety nie doczekała się przeprosin. Brunet wyszedł z wody, udając się w tylko sobie znanym kierunku, a zawiedziona Beatrice z płaczem odeszła w stronę swojego hotelu.
***

Dziewczyny zebrały wszystkie rzeczy z plaży, po czym powoli zmierzały ku swoim domom. W międzyczasie rozmawiały o swoich marzeniach. Mimo że prawie się nie znały, czuły, że mogą sobie powiedzieć wszystko. Laura opowiadała jej o ośrodku, a Cass, jak doszła do tego, że wybudowała studio kosmetyczne.
   — Przyjechałam do Polski, aby spełnić swoje marzenie i udało się. Zbudowałam studio kosmetyczne, tak, jak chciałam. Od dwóch lat pracuję w ośrodku i nigdy nie żałowałam, że postanowiłam przyjechać do Polski, chociaż czasem miałam wątpliwości, ale szybko się rozwiewały... — szepnęła. Po chwili podskoczyła z podekscytowania. — Wiem! — krzyknęła — Mój budynek jest bardzo duży i chciałam, aby drugą połowę ktoś wynajął, więc może się skusisz? Jest tam dość miejsca, aby przyjmować zwierzęta. Ośrodek jest dwupiętrowy, a ja używam tylko pół drugiego piętra, bo więcej nie jest mi potrzebne, więc możesz wynająć resztę.
   — Nie wiem... Trochę mi głupio... Może chcesz coś tam zrobić? Przecież, obok możesz wynająć fryzjera?  A poza tym, aż tyle miejsca nie jest mi potrzebne. Wystarczyłoby tylko pierwsze piętro.
   — Myślałam nad tym i jeśli, jak mówisz, wynajmiesz, a może nawet kupisz pierwsze piętro, to zawsze pozostanie połowa drugiego piętra i tam może być salon fryzjerski.  Proszę, zgódź się! To byłaby czysta przyjemność, gdybyś pracowała poniżej. Gdyby nie było klientów, mogłybyśmy do siebie przychodzić, porozmawiać, bo ja tu sama wariuję. Chociaż zobacz! — poprosiła.
   — No dobrze — rzekła z rezygnacją, lekko się uśmiechając.
W tak dobrym nastroju doszły do domu Cassandry.
   — Może wejdziesz na kawę? — zapytała przyjacielsko.
   — Nie, dziękuję. Ostatnio nie spędzałam za wiele czasu z babcią i muszę jej to jakoś wynagrodzić. To jutro idziemy oglądać budynek? Może być o jedenastej? Mam przyjść do ciebie?
Szatynka potaknęła energicznie głową, żegnając się ze swoją nową przyjaciółką.

Laura poszła prosto do domu, uśmiechając się sama do siebie. 

******

 Chciałam Wam coś powiedzieć... Od jakiegoś czasu tracę chęć do pisania... Zostały mi tylko cztery rozdziały, a potem nie mam pojęcia, co będzie... Na pewno rozdziały nie będą pojawiać się regularnie, jak dotychczas.
Ostatnio cały swój wolny czas poświęcam grafice i pragnę naprawdę przeprosić te osoby, na których mam ogromne zaległości. Muszę przyznać, że wolę przeczytać książkę lub coś potworzyć w photoshopie niż pisać, czy czytać inne opowiadania i jeszcze je komentować... Gdzieś straciłam całą wenę do pisania, a również i z tym chęć do czytania innych blogów... Bardzo Was przepraszam, ale nie wiem kiedy się w końcu przełamię. 
Najmocniej chcę przeprosić Rudą, u której muszę przeczytać całe opowiadanie ze względu na zmiany. Kochana nie mam pojęcia kiedy się za to wezmę. Do końca lipca postaram się nadrobić wszystkie zaległości.

Rozdział sprawdzony przez Pamę.

Serdecznie Was zapraszam do mojej własnej szabloniarni! :)